[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wilgoci.
Z żalem pożegnałam wzrokiem rozległą rudziznę jesiennych pól, obramioną czarnym
lasem.
Skierowaliśmy się w stronę pensjonatu pani Staszkiewicz. Profesor już po drodze
wypytywał mnie dokładnie o tryb życia pensjonatowych gości, pory posiłków, tutejsze
zwyczaje, nawet jadłospis. Dom był zamknięty, ale usiedliśmy na ławce na dziedzińcu.
Opowiadałam po kolei, kto gdzie mieszkał, kto był w jakim nastroju podczas wakacji, kto z
kim się przyjaznił i z kim kłócił. Profesor wszystkiego słuchał uważnie, zadawał pytania
inteligentne i pobudzające i ani się spostrzegłam, a już wdałam się w opowieść o sobie i o
Krzysztofie. Nie wiem dotychczas, jak to się stało. Nie miałam przecież zamiaru zwierzać się
profesorowi, a tym bardziej opowiadać mu rzeczy, które przed samą sobą wolałam ukrywać.
%7łe nasze małżeństwo już od dawna się psuje. Ja mam do Krzysztofa żal, że tak łatwo wyrzekł
się wszystkich ambicji. A on nic sobie nie robi z moich pretensji. Chce żyć tylko dla rozrywki
i przyjemności.
Homo ludens profesor mówił z namysłem zazwyczaj najmilszy typ męża,
przyjaciela, krewnego. Niczego nie bierze tragicznie. Zawsze jest gotów do zabawy, łatwo go
pocieszyć w smutku, utwierdzić w radości.
Wszystko po nim spływa jak woda po gęsi. Jest płytki, nie umie przy niczym się
uprzeć. Unika trudności, ślizga się po życiu jak po torze lodowym. Niczego nie wymaga od
siebie, liczy tylko na to, że los mu sprzyja wygłosiłam to wszystko z goryczą, która mnie
samą zaskoczyła.
Wolałaby pani mieć męża traktującego bardziej serio swoje obowiązki?
Po prostu mężczyznę, a nie chłopca. Widzi pan, profesorze, nie bardzo chciałam wyjść
za mąż i jeśli się w końcu zdecydowałam na życie na spółkę, to chciałabym mieć pełne
zaufanie do partnera.
To on panią przekonał do małżeństwa?
Tak, nie bez trudu.
Więc jednak w tym wypadku potrafił się uprzeć?
Stropiłam się.
Nie wiem, czy sam już tego nie żałuje.
I dlatego mu pani nie ufa?
Drażni mnie jego niedojrzałość.
Rzadko spotyka się człowieka całkiem dorosłego. A jeszcze rzadziej budzi to
prawdziwą sympatię. A pana Krzysztofa ludzie lubią, prawda?
Krzysztofa ludzie istotnie lubią. Nawet moi najdawniejsi znajomi, moja własna rodzina
lgnęła do niego i szukała jego towarzystwa. Jadzią też zawsze dopytywała się, czy Krzysztof
przyjdzie, choć ja wolałam, jak spotykałyśmy się tylko we dwie.
To chyba normalne u przyjaciółek? Ta chęć przebywania sam na sam?
Moja przyjazń z Jadzią była raczej nawyku niż z potrzeba serca. Mam nawet wyrzuty
sumienia, %7łe za miło przejęłam się jej śmiercią, to znaczy nie śmiercią nie przestaję o tym
myśleć tylko faktem, że jej już nie ma. Aatwiej mi się bez niej obejść, niż powinno.
Przeszła pani nad tym do porządku?
Tak, nad jej brakiem. Choć nie nad sposobem zejścia ze świata. Nie wiem, nie
rozumiem, jak mogłam nie wiedzieć o niej najważniejszego że jest zdolna odebrać sobie
życie.
Zaskoczyło to panią.
Ponad wszelką miarę styl profesora był zarazliwy. Bo proszę zrozumieć. Jadzia
była inna. %7ładnych głębi. Niesłychanie zadowolona z siebie. Nie z siebie osobiście, ale z
postaci, jaką była Jadwiga Sawicka Hron. Nie dostrzegała w sobie najmniejszej skazy, toteż
wolno jej było lekceważyć wszystko, co było odmienne niż u niej. Mogła, wszem, zrozumieć,
że ktoś woli Beethovena niż Bacha, ale ten ktoś był u niej przez to gorzej notowany. To, co
sama sprezentowała, było najlepsze i najsłuszniejsze. Gardziła ludzmi z pechem! Może nawet
im współczuła, ale gorszyli ją. Ona miała szczęście. To była Jadzi główna ambicja,
niezależnie od tego, co się działo, jej sprzyjało szczęście, dlatego tak trudno mi uwierzyć, że
była naprawdę nieszczęśliwa, wbrew słowom Lutka, wbrew faktom. A zwłaszcza że się do
tego przyznała. Przed innymi i przed sobą! Nie nie upozorowała wypadku, zostawiła list
niczego nie tłumaczący&
Nawet żartobliwy&
To jedyne było w jej stylu. Widzi pan, panie profesorze, Jadwiga mogła orzec, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]