[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Osuch by tego nie zrobił  parsknął z oburzeniem Szyszek.
Najzasobniejszy kmieć w wiosce roztropnie nie kosztował piwa  zbyt wiele go
kosztowało poprzednie pijaństwo w gospodzie  i dobrze teraz rozumiał, co się tu
może zdarzyć, jeśli ludzie, skończywszy z babiną, rzucą się sobie do gardeł. Od napaści
grasantów minęło parę zim i nikt nie miał ochoty rozgrzebywać na nowo starych
śmierci i zgliszczy. Niechże lepiej śpią sobie, jak pod kamieniem robactwo.
 Ciebie też znam.  Baba przymrużyła oczy, jakby z powietrza i wroniego krakania
wyczytała jego myśli.  Szyszek, od jaśnie pana bogatszy i tłustszy od wielmożnego
plebana. Szyszek, który zawsze wie, jaką dzierżawę podkupić i listy ma niezawodne od
naszego zacnego władyki. Jeno że jak tutaj sprawdzić, kto piórem po pergaminie wodził,
skoro władykę szlag trafił gdzieś tam we wielkim świecie?  Roześmiała się grzmiąco,
aż gołębie poderwały się z dachów.
Chmura białych ptaków zatoczyła dwa zwichrowane koła nad wioskowym placem i w
popłochu pierzchła do lasu. Nie wróżyło to dobrze. No, ale Waligóra nie oglądał się na
znaki.
 Wy tutaj tak nie gadajcie  zaprotestował Mały Sułek.  Jeszcze się władyka
wróci, sami zobaczycie. A Szyszek człek poczciwy, po cudze by nie sięgał...
Szyszek jednak gapił się na babę z wytrzeszczonymi oczami, a taki przerażony, jakby
mu się spróchniała gałąz w ręku w gadzinę zamieniła.
Baba tymczasem obróciła się ku Sułkowi.
 Władyka może się wróci  wykrzywiła się z kpiną  ale nie za niego się modlisz,
gdy się w posłanie układasz. Nie dlatego płaczesz, a złość jak robak gryzie, spać ciemną
nocką nie daje. Nie dlatego wciąż chlejesz, dobro na gorzałę obmieniasz. Bo jakże niby
tak?  Zaniosła się gwałtownym, suchym śmiechem.  Jednemu bratu panna piękna
pisana, sława pogromcy smoka, zaszczyty i bogactwa, a drugiemu chleb czarny,
harówka i nędza codzienna?
 Bom w niczym od niego nie gorszy!  wykrzyknął nienawistnie Mały Sułek,
poczerwieniały raptem i spotworniały na gębie.
Aż trudno go było rozpoznać, bo oczy mu na wierzch wylazły, na wargach wystąpiła
piana.
Węglarka nie odrywała od niego wzroku, nieomal podrygując z uciechy.
 A co się wam zdaje?  żołądkował się Sułek, którego milczenie sąsiadów
bynajmniej nie skłaniało do pomiarkowania.  %7łe niby jestem gorszy? %7łe mnie się nie
należy?
Najzasobniejszy kmieć w Dolinie poczuł, jakby mu się coś w brzuchu poruszyło. A
konkretniej, jakby mu się cały kałdun skurczył. Ze strachu. I to bynajmniej nie przed
Waligórą.
Oj, nie widziała mu się ta babina. Nie dlatego, że pyskata. Mało to ludzie gadają? Nie
martwiło go również jej dobre rozeznanie w grzeszkach wilżyńskich obywateli, bo
niejeden szpieg kręcił się po okolicy i węglarze, prócz wypalania drewna, mogli się
parać również bardziej plugawym rzemiosłem i wieści dla grasantów albo i dla opata
po osadach zbierać.
Tu skrzywił się, jakby pypcia na języku wyczuł. Nie lubił leśnego plemienia. Włóczyli
się po górach, jak ich ścieżka wiodła, nie pytając, czyje drewno palą, a Szyszek im więcej
miał lasów, tym bardziej je cenił i nie zamierzał bez zapłaty wyzbyć się ani jednego
pieńka. A przecież kradli nie tylko kłody. Tak, wszyscy w górach wiedzieli, że węglarz
ukradnie choćby i księżycowy promień.
Ale tutaj nie szło o zwyczajną kradzież. Nie tym razem. Albo nie tylko o nią.
Złodziejstwo Szyszek rozumiał. Strach również. Ale przerażała go podstępna, utajona
nienawiść, bijąca z tej kobieciny. Coś, czego inni jeszcze nie potrafili spostrzec. On
jednak widział.
Nie darmo był najzasobniejszym kmieciem w Dolinie.
 Należy ci się, kochaneńki, należy.  Cętki odbijały się na skórze węglarki, jakby ją
przed chwilą obsypano żarem.  I wedle należności dostaniesz, całkiem już niedługo.
Waligóra postąpił ku niej pomiędzy struchlałymi wieśniakami, rozganiając ich jak
kurczęta.
 Jak i tobie, babo, zaraz się przydarzy  oznajmił ze spokojem.  Darmo straszysz
i gdakasz. Nikt się nie przelęknie.
Szyszek uczynił krok w tył, a potem drugi i trzeci również byłby zrobił niezawodnie,
gdyby nie oparł się z nagła plecami o dorodne szydło w ręku Ortyla. Dawny zbój
poruszył drzewcem, tak że ostrze prześlizgnęło się tuż obok grdyki kmiecia, i
uśmiechnął się paskudnie.
Przebije mnie, pomyślał w popłochu Szyszek. Wszyscy tu na dobre poszaleli. Jak
wilcza sfora, kiedy poczuje krew.
Sam też ją wyczuwał. Nad placem zalegał ciężki smród posoki. Przekupień też
cuchnął, kiedy go sprawiali, chociaż Szyszek upił się tak skrupulatnie, że właściwie nie
pamiętał dobrze, jak się to wszystko skończyło. Ani co się stało z żebraczką.
Zresztą nie mógł przecież nic zrobić. Nic, powtarzał sobie w myślach. Nic, zupełnie
nic.
Mimo to wędzonka i jajka, w obfitości pochłonięte przed wymarszem w góry,
podchodziły mu teraz do gardła, a smród dusił jak dym.
Węglarka odrzuciła głowę. Purpurowe cętki zdawały się poruszać na jej policzkach,
spływać w dół jak krople krwi.
 Boś z dawna przelękniony  zadrwiła.  Waligóra, brat czarta, herszt zbójecki tak
sławny, tak mieszczanom obmierzły, że żywcem go zakopawszy, na śmierć powolną
skazali. Jednego wszak nie dopatrzyli. %7łe hersztem wiedzma owładnie, że na postronek
go wezmie. Jak kozła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl