[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabiłem nikogo po dwakroć i mam ochotę tego spróbować!
Odoak i jego starszyzna siedzieli wokół ogniska, ponuro wpatrując się w płomienie. Walki
z Cambrejczykami wyczekiwano z radością, lecz pojawienie się Tormańczyków zwarzyło ten
nastrój. Starszy wojownik z gęsto przetykaną siwizną brodą zwrócił się do króla:
 Wyruszyliśmy, by zdobyć ziemie Alcuiny, a nie uda nam się to w obecności Totili.
Twierdzę, \e powinniśmy zawrócić i poczekać na lepszą okazję.
Niewielka część starszyzny poparła go aprobującymi pomrukami, lecz inny wojownik
sprzeciwił się gwałtownie:
 Czy\ mo\emy dopuścić, by mówiono, i\ Thungiańczycy zawrócili jak psy z
podkulonymi ogonami, nim doszło do pierwszej bitwy? Nie prze\yję takiego wstydu!
Większość wojowników głośnymi okrzykami wyraziła poparcie dla jego słów.
 Tak mówi prawdziwy mę\czyzna!  zawołał Odoak. Nade wszystko pragnął uniknąć
odwrotu, po którym jego wojownicy przez resztę zimy rozmyślaliby nad fiaskiem
poprowadzonej przez króla wyprawy.  Co z tego, jeśli w tym roku zdobędziemy tylko
połowę ziem Alcuiny? Za rok wszystko mo\e się zdarzyć. Teraz nie zdołamy pokonać
Cambres i Totili naraz, ale za rok będzie zupełnie inaczej. Zdobędziemy resztę ziem Alcuiny i
ruszymy na zachód przeciw Tormańczykom. Na razie musimy dotrzymywać przymierza z
Totila, jednak po wygraniu tej bitwy nie zobowiązuje nas ono do niczego!
Tym razem większość wojowników wyraziła zgodę. Mimo wszystkich wad, plan ten
pozwalał im przynajmniej wrócić do domów z honorem. śaden z nich po powrocie z
wyprawy nie miał ochoty stanąć przed kobietami i starcami z nie skrwawioną bronią.
Odoak uśmiechnął się do swoich ludzi, skrywając ulgę. Zale\ało mu wyłącznie na
zdobyciu jakiegokolwiek skrawka ziemi, zachowaniu swej sławy wodza i ujrzeniu u stóp
trupa Leovigilda. Wszystko to mogło się spełnić ju\ następnego dnia.
 Przybyli  powiedział Conan. Stał obok Alcuiny na pomoście nad bramą. Wraz z nimi
za palisadą stali wszyscy zdolni unieść broń Cambrejczycy. W niewielkich odstępach na
murach zło\ono pęki naprędce wykonanych oszczepów oraz sterty kamieni, od takich,
którymi mo\na było rzucać jedną ręką, po odłamki skalne wielkości ludzkiej głowy.
 Jest ich mrowie  stwierdziła Alcuina, starając się zamaskować niepokój w głosie.
Na skraju lasu za Głazami Gigantów zrobiło się czarno od najezdzców. Promienie słońca
odbijały się od hełmów i tarcz wojowników, podzielonych na dwie, prawie równe liczebnie
grupy.
 Chocia\ się sprzymierzyli, wątpię, by Thungiańczycy i Tormańczycy zdołali się
pokochać  rzekł drwiąco Siggeir.
Z równiny dobiegły odgłosy rąbania drzew.
 Przygotowują drabiny do forsowania murów  stwierdził Oman.
 Uda się im?  zapytała Alcuina.
 W końcu uda  odparł Conan.  Dwór stoi na prawie płaskim terenie i nie ma fosy.
Broni go jedynie mur i palisada. Cywilizowana armia zajęłaby go prawie tak samo szybko,
jakby w ogóle nie był umocniony. Poniewa\ jednak ci ludzie nie pokonywali murów, poza
przypadkami gdy kradli kury sąsiadom, mo\e powstrzymamy ich dzień czy dwa.
 Czy to wystarczy?  spytała.
 Jeśli wszystko się uda. Na równinę wkroczyła wielka armia, lecz jest tam tylko dwóch
naprawdę niebezpiecznych ludzi: Totila i Iilma. Będę musiał poradzić sobie z Totilą, a Rerin
obiecał, \e upora się z czarownikiem.
Strona 75
Maddox Roberts John - Conan mistrz
 Modlę się do Ymira, \eby mu się udało.  Alcuina otuliła się ciaśniej futrzaną szubą.
W ciągu godziny nieprzyjacielskie wojska zbli\yły się do warowni Alcuiny. Conan
rozkazał, by wszyscy prócz wojowników opuścili mury. Poniewa\ wróg nie miał machin
oblę\niczych, obrońcom nie groziło nic z wyjątkiem przypadkowego trafienia oszczepem.
Zdaniem Conana ka\dy, kto nie potrafił uchylić się przed włócznią, zasługiwał, by go
przebiła.
 Przygotujcie się!  zawołał.  Nie rzucajcie pocisków, dopóki nie będziecie pewni, \e
traficie. Nie ma pośpiechu, będą dobrym celem, kiedy podejdą pod sam mur.
Otaczający go mę\czyzni uśmiechali się oczekując na upragnioną walkę. Na Południu
połowa roboty dowódcy polegała na zmuszaniu opornych \ołnierzy do boju. Tutaj Conan
musiał pilnować, by wojownikom nie strzeliło do głów zbiec na dziedziniec, otworzyć bramę
i rzucić się do ulubionej walki wręcz.
Wrogowie zbli\ali się, wykrzykując obelgi. Niektórzy z nich dzwigali drabiny. Po
sposobie, w jaki to robili, Conan stwierdził, \e jeszcze nigdy nie szturmowali murów. Nie
wątpił jednak, \e wkrótce się tego nauczą, podobnie jak nauczyli się radzić sobie z jezdzcami.
Powiódł wzrokiem po maszerujących bezładnie napastnikach. Dostrzegł sporo pik, takich
samych jak ta, którą pokonał Aowcę, i ogarnęło go przygnębienie. Przy tak niskim murze
długie piki mogły trzymać w szachu obrońców i osłaniać wchodzących po drabinach
wojowników. Gdyby atakującym udało się zdobyć przyczółek, na umocnienia szybko
weszliby następni. Oznaczałoby to kres obrony murów, a tym samym oblę\enia.
Nieprzyjaciołom pozostałoby jedynie wybicie opierających się obrońców.
Gdy atakujący dotarli do podnó\a muru, posypały się na nich kamienie i oszczepy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl