[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu pełnego ludzi.
- Czyżbyś zapomniał, że nie płacę ci wyłącznie za łatwe zadania?
- Wczoraj w nocy usiłowałem się do nich dostać... Mało brakowało, a złapaliby
mnie na gorącym uczynku.
- Widocznie byłeś nieostrożny. Nic potrzebuję takich ludzi. Lepsza nieostrożność
niż słabość, pomyślał szybko. Zwilżył wargi.
- Jessica... Jessica nie czuje się najlepiej. - Sięgnął po papierosa, żeby uspokoić
roztrzęsione nerwy. Jeśli chce przeżyć, musi myśleć logicznie i jasno. - Na razie
nie wybiera się do sklepu. Za kilka dni namówię ją na wyjazd na weekend.
Posłucha mnie. - Zaciągnął się chciwie, modląc się, by to, co mówił, okazało się
prawdą. - Kiedy nie będzie jej w domu, dostanę się do brylantów bez problemu. -
Kropelki potu zebrały się na górnej wardze. Otarł je wierzchem dłoni. - Dostanie je
pan w czasie weekendu. Kilka dni nie zrobi przecież różnicy.
121
Westchnienie w słuchawce sprawiło, że przeszył go dreszcz.
- Błąd, kolejny błąd. Za dużo ich popełniasz, mój młody przyjacielu. Pamiętasz
mojego wspólnika z Paryża? Też popełniał błędy.
Mokra dłoń z trudem utrzymywała słuchawkę. Tak, pamiętał mężczyznę, którego
zwłoki wyłowiono z Sekwany.
- Dziś wieczorem - obiecał desperacko. - Zdobędę je dzisiaj.
- Dwudziesta druga, w sklepie. - Umilkł, żeby się upewnić, czy strach dopadł
rozmówcą. Ucieszył się słysząc płytki, nierówny oddech.
- Jeśli i tym razem mnie zawiedziesz, nie będę już taki... wyrozumiały. Odkąd dla
mnie pracujesz, zrobiłeś duże postępy. Nie chciałbym cię stracić.
- Przyniosę je. I... i chcę się wycofać.
Porozmawiamy o dziesiątej. - Połączenie zostało przerwane.
9
Slade obudził się błyskawicznie. Od lat nic pozwalał sobie na przyjemność
powolnego powrotu do rzeczywistości. Opanował do perfekcji umiejętność
zasypiania szybko i płytko i budzenia się natychmiast. Nie mógł się doczekać,
kiedy przestanie tak żyć, nie wierząc jednocześnie, że kiedykolwiek do tego
dojdzie.
Z pozycji słońca na niebie zorientował się, że jest jeszcze wcześnie, ale mimo
wszystko zerknął na zegarek. Po siódmej. Cztery godziny snu sprawiły, że czuł się
wypoczęty.
Spojrzał na Jessicę. Zmarszczył czoło widząc sińce pod jej oczami. Choć według
jego obliczeń spała ponad osiem godzin, wyglądała gorzej niż poprzedniego dnia.
Dzisiaj dopilnuje, żeby więcej odpoczywała, nawet jeśli będzie musiał wrzucić jej
tabletkę nasenną do kawy. I żeby jadła - nawet gdyby miał karmić ją siłą. Odnosił
wrażenie, że niknie w oczach. Starał się wymknąć niepostrzeżenie, ale mała dłoń
zacisnęła się na jego ramieniu. Jessica uniosła powieki.
- Zpij dalej - polecił z ustami przy jej ustach.
- Która godzina? - Miała zaspany, niewyrazny glos, ale nic puszczała jego
122
ramienia.
- Wczesna.
Nie pozwalała mu wstać.
- Jak wczesna?
- Zbyt wczesna. - Pocałował ją jeszcze raz. Przyciągnęła go do siebie.
- Zbyt wczesna na co? Uśmiechnął się pod nosem.
- Przecież jeszcze się nawet nie obudziłaś.
- Chcesz się przekonać? - Przesunęła dłoń na jego płaski brzuch. Senny poranny
całus przeszedł w namiętną pieszczotę. - Może jednak nie wystarczą ci trzy czy
cztery godziny snu.
- Chcesz się przekonać? Stłumił ustami jej śmiech.
Nigdy nie doświadczyła niczego podobnego. Od pierwszego razu, kiedy się
kochali, wiedziała, że w jego ramionach może się zatracić. Teraz właśnie tego
chciała.
Od początku umiał się z. nią obchodzić. Podczas każdego zbliżenia znajdował
nowe pieszczoty, nie dawał jej czasu na oswojenie się z jego dotykiem, z
łatwością zabierał ją w swój własny świat, w krainę uczuć i doznań.
Była świadoma dotyku jego ust, pieszczoty palców. Miała wrażenie, że czuje
każde włókno prześcieradła. Tykanie zegara przypominało grzmot. Promienie
słońca tańczyły w jego włosach.
Szeptał jej do ucha poetycko i głupio - coś o gładkości jej skóry. Choć mówił czule,
jego dłonie przeczyły łagodności głosu - były agresywne, zaborcze. Cicho
powiedziała mu, czego chce.
Wszedł w nią powoli, obserwując grę porannego słońca na jej twarzy. Lekko
ugryzł rozchylone usta. Jest taka delikatna, przemknęło mu przez głowę, gdy
całował zmrużone powieki. Chociaż go poganiała, żelazną wolą powstrzymał chęć
przyspieszenia.
- Jess - z trudem wyszeptał jej imię, oddychając spazmatycznie. - Otwórz oczy,
Jess. Chcę widzieć twoje oczy. - Powieki zatrzepotały, jakby nie mogły podołać
123
ciężarowi złotych rzęs. - Otwórz oczy, kochanie, i popatrz na mnie.
Nie był mężczyzną, który rzuca słowa na wiatr. Była tego świadoma nawet
poprzez mgłę rozkoszy. Wypełniło ją nowe uczucie, które spotęgowało rozkosz.
Uniosła powieki.
Bursztynowe zrenice zaszły mgłą namiętności. Kiedy się w niej poruszał, powieki
opuściły się niebezpiecznie nisko.
- Nie. Patrz na mnie. - Zniżył głos do ochrypłego szeptu. Ich usta były tak blisko,
że oddechy się mieszały. Patrzyła mu w oczy, ciemne i przenikliwe, jakby chciał
nimi zgłębić wszystkie jej tajemnice. - Powiedz, że mnie potrzebujesz - zażądał. -
Powiedz to chociaż raz.
Z trudem wypowiedziała niewyrazne słowa:
- Potrzebuję cię. Slade... Tylko ciebie.
Zamknął jej usta pocałunkiem i doprowadził na szczyt. Ostatnią racjonalną myślą,
jaką zapamiętał, było coś na kształt modlitwy; żeby słowa, o które prosił, zastąpiły
to, czego i tak nie dostanie.
Dziwne, ale teraz był w lepszej formie niż zaraz po przebudzeniu. Zsunął się z niej
niechętnie.
- A teraz śpij - polecił. Nie zdążył wstać, bo złapała go za szyję.
- Nigdy w życiu nie byłam mniej senna. Co każesz mi dzisiaj robić, Slade? Znowu
wypełniać te głupie karteczki?
- Te głupie karteczki - pouczył ją - stanowią nieodzowną część każdego
szanującego się księgozbioru.
- Są nudne - naburmuszyła się.
- Zepsuty dzieciak. - Wsunął jej rękę pod kolana, wziął ją na ręce i zaniósł do
łazienki.
- Wcale nie. - Zciągnęła brwi. gdy rozkręcał prysznic.
- Ależ tak - zapewnił. - Ale nie szkodzi, i tak cię lubię.
- Wielkie dzięki.
Uśmiechnął się, pocałował ją i postawił w kabinie prysznicowej. Wrzasnęła na
124
całe gardło:
- Slade! Woda jest lodowata!
- Najlepszy sposób, żeby się na dobre obudzić. - Dołączył do niej, częściowo
zasłonił sobą zimny strumień. - No, prawie najlepszy - poprawił i przerwał potok jej
obelg pocałunkiem.
- Puść gorącą wodę - zażądała, kiedy złapała oddech. - Jestem sina z zimna.
Obejrzał jej ramię.
- Jeszcze nie. Chcesz mydło?
- Dziękuję bardzo, wezmę prysznic w swoim pokoju. - Chciała wyjść, ale nie
wypuszczał jej z objęć w potokach lodowatej wody. - Puszczaj! Teraz już. wiem,
skąd się biorą te opowieści o brutalności policji! - Podniosła ku niemu głowę i zalał
ją strumień wody. - Slade! - szybko mrugała powiekami. - Zapłacisz za to,
zobaczysz!
Oślepiona wodą i włosami, usiłowała się uwolnić. Slade trzymał ją jedną ręką, a
drugą mydlił całe jej ciało.
- Przestań! - Wściekła i pobudzona, wyrywała mu się. Kiedy dotknął pośladków, jej
wysiłki się wzmogły. Zachichotał. Gwałtownie zadarła głowę. - Słuchaj no -
zaczęła. Zliskie od mydła palce musnęły jej brodawkę. - Slade, nie. - Z jękiem
wygięła się w łuk. Wsunął dłoń między jej uda. - Nie.
Ale jej usta już szukały jego ciała. Nie czuła zimna. Wychodziła spod prysznica
rozgrzana, z zaróżowionymi policzkami. Slade stwierdził to z mieszaniną radości i
satysfakcji, chociaż Jessica robiła co w jej mocy, by udawać obrażoną.
- Idę się ubrać - poinformowała go, owijając mokre włosy ręcznikiem. Jako że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl