[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłużona i cieńsza; uchodziła właśnie jak ta pawa spłoszona.
Nina tymczasem, rozkrzyżowana na drzwiach zamkniętych i dysząca ciężko, nie spusz-
czała go z oczu czujnych. W tej chwili stał tyłem do niej zwrócony, trąc dłonią czoło, w
opuszczonym ręku trzymał wciąż tę krzywą szablę, ledwo u rękojeści wysuniętą ze spłowiałej
adamaszkowej pochwy. Zerwał ją był ze ściany, spośród tej broni wszelkiej zawieszonej pod
portretem. Właśnie na tę chwilę nadeszła, gdy zaniepokojona jego zachowaniem się w salonie
wymknęła się tuż za nim. Co potem było, ani wie, ani pamiętać nie pragnie. Szamocząc się z
nią brutalnie, rzucał jej na głowę, nie wiadomo za co, słowa mściwe: że odrazą przejmuje go
w tej chwili samo zbliżenie się kobiety, że w tamtym oto cielsku i sadle dusza jego plugawić
się jeszcze będzie, gdy ciało pod cudzymi polami zgnije.
A do tego nie można dopuścić! W żadnym razie nie można! bełkotał nieco spokojniej
w jakimś otępieniu surowym. Wtedy przestaną chichotać nade mną... I bić mnie.
Kto?! krzyknęła.
Tamci z ulicy.
49
Ninę ogarnął lęk zimny i zakręciła się jej głowa w obzieraniu niespokojnym, jakby za tą
niesamowitą siłą, która przemawia przez niego urojoną rzeczywistością. Lecz na szczęście
tamten zgiełk uliczny cichł i umilkł wreszcie w oddali. A on tyłem się oto obrócił i cucił
czoło dłonią.
Machnął ręką: poniechał złej myśli. Szablę chowa gdzieś w kącie otomany: zastawia i
przysłania poduszkami z cierpliwym uporem dziecka. Po co on to robi? myślała Nina nie
spuszczając z niego oczu.
Teraz oto chodzi po pokoju, o niej jakby zapomniał zupełnie, mijając nie widzi.
Jak to patrzy! zaśmiał się głosem nagle dyszkantowym.
Ja nie spoglądam zle próbowała się tłumaczyć i zapłakała nagle: w siebie, cicho, z ca-
łych sił wargi rozdygotane gryząca, by się nie narazić tej sile niesamowitej, która przez jego
usta przemówiła nagle brzmieniem zupełnie obcego głosu.
Ale on nie ją miał widocznie na myśli, bo oto stanął przed tą wielką kukłą Murzyna w ką-
cie i zaśmiał się po raz drugi.
Obzierała się w swoich ptasich ruchach głowy na każdy jego gest, każdy grymas tak dziw-
nie niewłasny. Zwłaszcza śmiech jego przebiegał ją chłodem po ciele: rzekłbyś, maska wy-
krzywiająca się na ukrytej twarzy; widać było przez nią tylko ogromnie czarne żagwienie się
oczu i wybiegające z nich iskry niepokoju, jakby ku stu myślom rozwiane.
A on, chodząc po pokoju, chichotał wciąż.
To bydlę wołał teraz trzyma wciąż w pogotowiu swój dzban i czarę. Pamiętasz Woy-
dę? Musisz pamiętać.
Mówiąc to wziął do ręki dzban i czarkę. I w tejże chwili cofnął się zdumiony, gdyż Nina
bez słowa i gestu osunęła mu się ciężko do nóg i za cofającym się czołgała się prawie z krzy-
kiem prośby w oczach.
Przysiadł na krześle, pochylając się nad jej głową:
I tyś uwierzyła, że tu w tym dzbanie stoi trucizna przygotowana dla tych, którzy jej za-
pragną?... Niemądra! śmiał się wciąż nieswoim głosem.
Na chwilę przelotną gaśnie mu oto w oczach ten rozpłomieniony nieład i staje w nich
zdumieniem spojrzenie pytające, zwrócone do niej wprawdzie, lecz w tej chwili chyba nie
poznawanej: czepia się oczami życia jakiego bądz, człowieka, jaki się nadarzył, chwyta się
spojrzeniem cudzej duszy, władnej ładem swoim.
Nina nie rozumiała nic w coraz to zimniej szym lęku, lecz stokrotnie mędrszym w takich
razach czuciem wiedziała, co jej czynić należy. Oderwij mu myśli od chwili! pchnęło ją
coś jakby rozkazem gwałtownym w dal! koniecznie jak najdalej.
Wciąż na klęczkach, ramionami o jego kolana wsparta, mówiła w nagłej inspiracji opo-
wiadawczej:
Pamiętasz, Bolku, jakeś do nas po raz pierwszy na wieś przyjechał i jak ja za tobą jak
cień wszędzie chodziłam, naśladując wszystko, coś ty robił, śmiejąc się zaraz, gdyś ty się ro-
ześmiał, dziwiąc się, gdyś ty się zdziwił. Takim niemądrym dzieckiem byłam. Gdyś w pole
lub do ogrodu wychodził, ja zawsze za tobą, a gdyś podskoczył sobie idąc, ja także podsko-
czyć sobie musiałam, za tobą biegnąca. A gdyś kozikiem co strugał, ja przed tobą w kuczki
siedzę, cała w oczach, w niepokoju, w patrzeniu; gdyś cmoknął niecierpliwie, ja cmoknęłam
zaraz, gdyś zaklął brzydko, ja klęłam słowo w słowo. A jak ci się tylko przy tym zajęciu Coś-
kolwiek nie udało, zaraz gniewałeś się bardzo na mnie. A gdy ci się powodziło w struganiu,
to sobie ze mnie podrwiwałeś gwizdający. A potem, gdy skończyły się wakacje, siadłeś na
bryczkę, rad, że wracasz do miasta, sam jeden na dużym siedzeniu: mężczyzna taki! Och, jak
ja to pamiętam. I pojechałeś.
Póki mówiła, pochylał się nad klęczącą z ogromną powagą wysiłku, aby skupić się cały na
tych wspomnieniach, z których sączyła się cichość jak z południowej godziny na polu. A w
miarę słuchania wodził dłonią wpółzamkniętą ponad nią, włosów nawet nie dotykając, jak
50
gdyby chcąc ugłaskać tamte głowę dziecka, przypominanego coraz to lepiej, coraz to wyraz-
niej.
Patrz na mnie! wołała chwytając go za piersi. Poznajesz? Widzisz? Wspominaj ze
mną, wspominaj ciągle! O, ja wszystko teraz tak doskonale pamiętam: każde słowo twoje,
każde spojrzenie sprzed laty... Patrz! Czujesz mnie? Przypominasz? uwisała mu z całych sił
na szyi. Więc się uśmiechnij. No, drogi! I nie męcz się tak myślą, nie męcz w oczach. O,
Boże, Boże mój! opadły jej na chwilę ramiona.
W oczach jego jakby przez mgłę z trudem przebity, stanął wreszcie uśmiech.
Wówczas ona przewinąwszy się jakoś w tej radości nagłej, zarzuciła nań ramiona tyłem i
tak uwisła na jego szyi, głową o piersi jego wsparta, cała skrętna w ruchu, jak dziecko w
psotnej pieszczocie.
Zerwał się z miejsca, obzierając się, jakby za zgubionym w myślach zamierzeniem. Z klę-
czek nie powstała, uczepiona ramion jego czołgała się wprost za nim.
Zostaw ty mnie lepiej dobył z siebie głucho. I wyrwawszy rękę tarł nią jakiś czas czo-
ło, przypominając znów zamiar poniechany czy też zbierając z takim mozołem myśli roz-
pierzchliwe. Bo przecież ja jutro...
Dorwawszy się znów ramion jego ściągnęła go tym razem z powrotem na kanapę i uwisła
mu na szyi, głową na piersiach jego wsparta.
Aopotało się serce przerażeniem coraz to większym tego słowa jednego:
Jutro!...
Jawiły się za nim jakby w pożarnych płomieni łopocie te obrazy wojny, zrodzone w mło-
dej wyobrazni nie wiadomo gdzie i kiedy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]