[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cztery tysiące baronów i ich lenników z północy oraz z zachodu powiększyło szeregi konnicy.
Pikinierzy stali zwartym klinem w wąskim końcu doliny. Było ich dziewiętnaście tysięcy, w
większości Gundermanów, chociaż blisko cztery tysiące pochodziło z innych prowincji Akwilonii.
Na obu skrzydłach mieli po pięć tysięcy bossońskich łuczników. Za szeregami pikinierów stali jezdni
z uniesionymi kopiami dziesięć tysięcy rycerzy z Poitain oraz dziewięć tysięcy Akwilończyków,
baronów i ich lenników.
Zajmowali mocną pozycję. Nie można jej było oskrzydlić, gdyż oznaczałoby to wspinaczkę po
stromych skałach bronionych przez strzały i miecze Bossończyków. Conan ulokował obóz
bezpośrednio za ich wojskami w wąskiej, przepaścistej kotlince, stanowiącej przedłużenie Doliny
Lwów, lecz położonej nieco wyżej. Cymeryjczyk nie obawiał się ataku od tyłu, gdyż w górach roiło
się od bezgranicznie oddanych mu uchodzców i zubożałej szlachty.
Jednakże pozycję tę jednakowo trudno było zdobyć, jak wycofać się z niej. Była jednocześnie
pułapką i fortecą, ostatnim bastionem zdesperowanych ludzi, którzy nie liczyli na to,: że przeżyją
inaczej niż jako zwycięzcy. Jedyna droga odwrotu wiodła przez wąską dolinę na tyłach.
Xaltotun wspiął się na wierzchołek po lewej stronie doliny, w pobliżu jej szerokiego wylotu. Ten
szczyt wznosił się wyżej| od innych, a nazywano go Królewskim Ołtarzem z przyczyn dawno jut
zapomnianych. Te powody znał tylko Xaltotun, którego pamięć sięgała trzy tysiące lat wstecz.
Nie był sam. Towarzyszyli mu dwaj milczący, kudłaci słudzy, posępni i ciemnoskórzy, niosąc młodą
Akwilonkę ze spętanymi rękami i nogami. Położyli ją na wieńczącym szczyt wzgórza kamieniu,
dziwnie podobnym do ołtarza. Stał tu przez wiele wieków, ulegając działaniu żywiołów, aż wielu
zwątpiło, by był czymś więcej niż tylko osobliwie uformowanym głazem. Lecz czym był w istocie i
dlaczego go tu umieszczono, Xaltotun pamiętał z dawnych czasów. Dwaj towarzysze maga odeszli,
przygarbieni jak milczące gnomy, i Xaltotun z rozwianą na wietrze brodą został sam przy kamiennym
ołtarzu, spoglądając w dolinę.
Obejmował wzrokiem zarówno dolinę Shirki, jak i góry zamykające Dolinę Lwów. Widział
błyszczący, stalowy klin stojący na najwyższym tarasie, hełmy łuczników migoczące wśród głazów i
zarośli, nieruchomych jezdzców siedzących na bojowych rumakach, powiewające nad nimi
proporczyki oraz las sterczących kopii.
Patrząc w przeciwną stronę, ujrzał połyskujące stalą, długie szeregi Nemedyjczyków, wkraczających
w dolinę zwartym szykiem. Za nimi różnobarwne ozdobne namioty lordów i rycerzy oraz szare
namioty zwykłych wojowników tworzyły obozowisko sięgające prawie do samej rzeki.
Niczym rzeka stali nemedyjska armia wlewała się w dolinę pod łopoczącym w górze wielkim
szkarłatnym smokiem. Pierwsi równymi szeregami kroczyli kusznicy, którzy nieśli na pół uniesione
kusze z napiętymi cięciwami, trzymając palce na spustach. Dalej pikinierzy, a za nimi prawdziwa siła
armii konni rycerze z proporczykami furkoczącymi na wietrze i uniesionymi kopiami, jadący na
swych ogromnych rumakach niczym na wystawny bankiet.
Wyżej, na zboczu, mniej liczebna akwilońska jazda stała w posępnym milczeniu.
Nemedyjskiego rycerstwa było trzydzieści tysięcy i jak u większości hyboryjskich nacji
stanowili oni chlubę i ostrze armii. Piechota miała jedynie oczyścić drogę dla pancernej jazdy.
Pieszych było dwadzieścia jeden tysięcy pikinierów i kuszników.
Ci ostatni, nie rozrywając szyku, jęli strzelać w marszu,, ze I świstem i brzękiem miotając swoje
bełty. Jednak pociski albol nie dolatywały do celu, albo bezsilnie grzechotały po wysokich tarczach
Gundermanów. A zanim kusznicy zdołali dojść na i odległość
skutecznego rażenia, strzały Bossończyków zaczęły zbierać straszliwe żniwo w ich szeregach.
Po nieudanej próbie odpowiedzenia równie celnym ogniem nemedyjscy kusznicy rozpoczęli bezładny
odwrót. Ich lekkie pancerze nie dawały żadnej ochrony przed długimi strzałami Bossończyków.
Zachodnich łuczników kryły zarośla i skały. Co więcej, nemedyjska piechota nie wykazywała takiego
morale jak jazda, wiedząc, iż używa się jej tylko po to, by utorowała drogę rycerstwu.
Kusznicy wycofali się, a ich miejsce w szyku zajęli pikinierzy. Ci składali się przeważnie z
najemników, których wodzowie poświęcali bez najmniejszych skrupułów. Zamierzano pod ich
osłoną podciągnąć jazdę na odległość umożliwiającą sku teczną szarżę. Tak więc kusznicy
prowadzili z dużej odległości: ostrzał ze skrzydeł, a pikinierzy ruszyli wprost w grad padających z
góry strzał, mając za sobą rycerzy.
Gdy pikinierzy zaczęli chwiać się pod straszliwą nawałnicą pocisków spadających na nich ze
stoków, rozległ się dzwięk trąbki, kompanie rozbiegły się na prawo i lewo, a w powstałą wyrwę
runęło rycerstwo.
I wpadło wprost w chmurę świszczącej śmierci. Długie strzały znajdowały każdą szczelinę w
pancerzach jezdzców i czaprakach rumaków. Wspinające się na trawiaste tarasy konie stawały dęba i
waliły się w dół, pociągając za sobą jezdzców. Odziane w stal postacie zasłały ziemię. Szarża
załAmala się i cofnęła się.
Amalryk przeformował oddziały u wylotu doliny. Tarascus walczył z mieczem w ręku pod
sztandarem ze szkarłatnym smokiem, lecz to baron Tor dowodził tego dnia armią. Amalryk zaklął,
widząc las kopii sterczących za plecami Gundermanów. Miał nadzieję, że odwrót zachęci Conanowe
rycerstwo do szarży w dół stoku, podczas której zostałoby ono zdziesiątkowane z obu skrzydeł przez
kuszników i pochłonięte przez liczebniejszą nemedyjska jazdę. Jednak tamci nawet nie drgnęli. Ciury
obozowe przynosiły bukłakami wodę z rzeki. Rycerze zdejmowali hełmy i ocierali spocone czoła.
Ranni na zboczach daremnie wołali pić. W górze doliny strumienie dostarczały wody obrońcom.
Armia Conana nie cierpiała pragnienia w tym długim, gorącym wiosennym dniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]