[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szafirowych, takich głębokich, że wyglądały jak czarne.
Nie, Ksawery potworem nie był. Otrząsnął się jak pudel po przymusowej kąpieli, wylał żółć
w paru wykrzyknikach i schylił się po strzelbę, komenderując odwrót Stefanowi.
Gdy podnosił broń, wzrok jego padł na czerwony przedmiot na grobelce. Wziął go do ręki i
coś długo milcząc patrzał nań. Była to jednak tylko rączka koralowa trzymająca misterny
srebrny sztylecik; służyła przed niedawnym czasem jako zakończenie szpicruty damskiej, czyjej,
Ksawery wiedział dobrze, choć się znalezieniem jej nie pochwalił przed towarzyszem, tylko ją
schował nieznacznie do bocznej kieszeni.
yle zrobił Jazon. Sztylecik, choć zaledwie calowy, choć ujęty w koral, bywa niebezpiecznym
w tak bliskim sąsiedztwie serca i -- Medei.
Stefan w drodze z powrotem musiał wiosłować, sterować, pilnować broni, zwierzyny i psa,
bo pan był do niczego. Leżał on na dnie czajki zapatrzony w jasną dal, zmęczony czy smutny i
nucił półgłosem jakąś tęskną barkarolę neapolitańską, rozmarzającą jak plusk fali spokojnej.
-- Co to za facet? -- spytał nagle, bez żadnego wstępu, snadz dalszy ciąg swych myśli
wyrażał głośno.
Stefan zrozumiał natychmiast.
-- A to niby jej krewny -- odparł z niechęcią -- ludzie ich żenią z sobą. Od pewnego czasu
łotr nie wyłazi z Jasieniec.
Trudno było przypuścić, aby złość Stefana pochodziła od sprzeczki na grobli. Był to
człowiek spokojny i delikatny, zresztą zwyciężył w tym razie. Między tymi dwoma ludzmi
musiał być inny, dawniejszy rachunek, o który Ksawery nie pytał, zbyt zajęty swymi myślami.
Nie rozweselił się przybywszy do domu, bo zastał panią Sobótkową w równie kwaśnym
usposobieniu. Obrzuciła spóznionych gości zimnym spojrzeniem, zatrzymała je dłużej nieco na
stroju pana i bez słowa uwagi pozwoliła mu przejść do swej stancyjki, oglądając ze zgrozą ślady
wilgoci, które zmoczone chodaki zostawiły w sieni. Huragan wybuchł, zaledwie drzwi się za
nim zamknęły.
Ksawery przez otwarte okno słyszał każde słowo. Zaiste, zdolności pani Sobótkowej były
zdumiewające. Znalazła sposób jednocześnie patroszyć zwierzynę, karmić Oresta, odgrzewać
zastygłą wieczerzę, krzątać się nad przebraniem jedynaka i łajać go potokiem najdosadniejszych
wyrażeń.
Nie o syna jej jednak chodziło, jak się Ksawery wreszcie przekonał. Stefan był gamoniem,
niedołęgą, cebulą, nie dlatego, że sam wrócił bez tchu i zabłocony po pas, ale dlatego że taką
osobę naraził na zmęczenie i zlanie wodą po szyję.
Wyraz osoba , wymówiony z namaszczeniem niesłychanym, stosował się do brudnego
oberwańca za ścianą. No, Ksawery tego by się nie spodziewał.
-- Ty wisusie, hultaju, ladaco! Co ty sobie myślisz? Wodzić taką osobę po tych szatańskich
wertepach! Ani mi się waż próbować czegoś podobnego drugi raz; rozumiesz? a zasie! Siedzieć
mi cicho w leśniczówce, pilnować szkody, porębu, fabryki; a jak cię kiedy jeszcze zobaczę z
panem w chodakach, jak nieludzkie dzieci, to cię tak ogrzmocę ojcowskim batogiem, że kości
nie policzysz! Czy ty wiesz, czym to pachnie taka wyprawa jak dziś? wiesz? Pan może
zachorować, przeziębić się, dostać, no, dostać fluksji, na przykład.
Na tę konkluzję Ksawery parsknął śmiechem. Ale ze Stefanem rzecz się inaczej miała,
dworzyskie, lecz łasząc się powitał wysiadającego Bobrowskiego.
Był to jedyny żywy okaz. Taras nie pytając o rozkazy odjechał w głąb, zapewne do stajni, a
nasz bohater widząc, że nikt na spotkanie nie raczy wyjść, pchnął sam drzwi i znalazł się w
dużej pustej sieni opatrzonej w troje drzwi równie szczelnie zamkniętych.
Już miał próbować szturmu do ostatnich w głębi, gdy mu się one same otworzyły przed
nosem prawie i wypadł wyrostek w ciemnej siermiędze, pół kozak, pół lokaj, uśmiechnął się
przyjaznie, zdjął palto i rozwarł podwoje na lewo, wołając donośnym głosem:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]