[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szarpiąc koronki i płacząc ze złości. Nie zapomniał i o niej Schneicha.
Podjął bałwana, majestatycznie podszedł do niej i posadził u jej nóg.
 Jest to jedyny zbywający kawaler. Wolny i niepodległy jak pani! 
rzekł w głębokim ukłonie.
Wentzel nie widział tej sceny, bo klepał protekcjonalnie po ramieniu
dyrektora, drugą ręką tkając mu garść przekonywujących argumentów.
Muzyka ucichła, damy ubierały się spiesznie, ruszano do odwrotu.
 Na kolację! Na kolację!  wołano.
Powoli opróżniała się sala. Został hrabia, Jan, Esmeralda, Ella Schwan,
Schneicha i Lidia zemdlona na kanapie. Ostatni żart dobił ją. Pierwszy
aktor całej farsy, Bacchus, leżał na ziemi z rozkrzyżowanymi ramionami,
z uśmiechem pijanego zadowolenia na tekturowej twarzy. Baron wezwał
przyjaciela.
 Ocuć ją, słyszysz, Wentzel! Obiecaj jej riwierę diamentową czy coś
równie ożywczego. Niech otworzy oczy, bo ci zostanie bałwan za damę.
Ja służę Elli, pan Zonżoski Esmeraldzie. Chyba wezmiesz maszynistę w
braku towarzyszki.
 Idzcie naprzód, panowie. Dopędzę was na dole  uspokajał Croy
Dlmen.
Nie wiadomo, jakich użył argumentów, ale nim siedli do powozów,
zjawił się prowadząc pod rękę Lidię uśmiechniętą, różową, z
błyszczącymi oczami.
Taki był wstęp Jana na berliński karnawał.
Co dalej nastąpiło, pozostało mu mglistym wspomnieniem śmiechu,
hulanki, toastów, śpiewów; zdawało mu się nawet, że kogoś pocałował,
ale ponieważ był niezupełnie trzezwy, więc nie mógł Zaręczyć, kto to był:
Esmeralda, Schneicha czy maszynista. W rezultacie zbudził się nazajutrz
po południu w gabinecie Wentzla.
Hrabia już się ubierał, a raczej ubierało go trzech lokajów i fryzjer.
Zaczęli przypominać farsy wieczorne i śmiali się jak szaleni, aż nagle
hrabia uderzył się w czoło.
 Aha, a interes babki!  zawołał.
 Wcale nie karnawałowej treści  odparł Jan markotnie.  Aż mnie
ochota odchodzi wyłuszczać go. Może pan już zapomniał o Mariampolu!
 Chciałbym!  mruknął Croy Dlmen niewyraznie.  Jest może list
do mnie?  dodał głośniej.
 Pani Tekla powiedziała, że prędzej jej ręka uschnie, niż do Niemca
napisze. Zna ją pan. Przy tym była okropnie gniewna.
 Cóż się stało?
 At, tegom się dawno spodziewał. Głębocki sprzedaje majątek. Wie
pan, ten pan, co to był.
 Wiem, narzeczony pańskiej siostry.
 Właśnie. Zrujnowały go konie i zbytkowne budowle. Pan tego nie
rozumie, jak w gospodarstwie trzeba być wyrachowanym, nie pozwalać
sobie na żadne fantazje. Adam handlował końmi, zawsze ze stratą, i
murował do końca: tak przyszło i do zguby. Do tego nasze nieszczęsne
warunki& At, co tam opowiadać! Bieda  i koniec!
 Przecie mi pan mówił, że posag panny Jadwigi miał ratować
fundusz.
 Et! Tej Jadzi nikt nie rozumie& Zresztą ten głupi Głębocki stracił
resztę otuchy i energii. Zachorował ze zgryzoty. Odwiedziłem go. Ażem
się zląkł, tak się zestarzał.   Co ci?  pytam.   Zabiorą Niemcy
Strugę!  jęczy.   To nie daj zabrać, czyś baba?   Ba, kiedy nie
sposób ratować: długi prywatne i bankowe i procesy, i %7łydy!. Robactwo!
Jan aż się zżymnął, potarł desperacko swą najeżoną czuprynę; hrabia
usiadł obok niego i słuchał uważnie.
 Otóż  mówił dalej Chrząstkowski  wróciwszy napadłem na
Jadzię:  Słuchaj, dziewczyno, ratuj ukochanego, bierzcie się, ślubujcie
piękne rzeczy i płaćcie długi! Myśli pan, co się stało?
 Rozgniewała się!
 %7łebyż! Wiedziałbym przecie, co myśli; ale ona popatrzyła na mnie
jak na idiotę i wyszła z pokoju. Ani słowa! Ot, jak to drewno! Desperacja!
Uderzyłem po ratunek do babki. Aj, aj, aj! Szatan mi to doradził, bom
podobnej awantury, jakem żyw, nie widział. Furia pani Tekli nie da się
opisać. Posłałem po Głębockiego pięciu posłańców, a nim przybył,
cierpiałem najniewinniej za wszystkich Niemców na ziemi! Dostało się
tęgo Głębockiemu, ale ratunku i pani Tekla nie umiała znalezć.
Nawymyślała mu i wypędziła. W nocy przyszło jej szczególne
natchnienie: kazała mnie zbudzić o świcie: myślałem, że się rozchorowała
ze złości, i oto com usłyszał:  Ruszaj mi zaraz do Berlina i przywiez z
sobą hrabiego Croy Dlmen. Powiedz mu ode mnie, że jeśli nie posłucha,
to popamięta Teklę Ostrowską!
Wentzel się śmiał z całego serca. Widocznie polecenie zrobiło mu
ogromną przyjemność.
 Cóż pan na to?  zagadnął Jan.
 Jadę dzisiaj, za godzinę! Boję się strasznie babki.
 A karnawał! Zanudzi się pan u nas.
 No, przecież i u was się bawią. Pan mnie zapozna z sąsiadami, a
może panna Jadwiga ofiaruje walca.
 Oj, nasze bale! Po wczorajszym nie zachwycą nikogo.
 Widzę, że pan połknął haczyk Esmeraldy. No, ta nam nie uciecze.
 A bura pani Tekli nie minie!  westchnął Jan.  Straciłem pięć dni
zamiast dwóch. Oj, ten karnawał!
 Pokusa!  zaśmiał się Wentzel.  Tymczasem dwie godziny czasu
do wyjazdu. Ciekawym, gdzie to Urban&
 Na ślizgawce  objaśnił Jan i opowiedział spotkanie z lokajem.
 Małpa  zdecydował chlebodawca łyżwiarza.  Ja go nauczę
moresu! Hej, August! Dostawić mi tu Urbana, skąd chcesz, prędko!
W pół godziny factotum zjawiło się pokornie, milczące, sztywne, w
swym czarnym fraku.
Westchnął w duchu na rozkaz pakowania, ale się ze zdaniem nie
ośmielił i ruszył na kolej. Po godzinie nie było Wentzla w stolicy.
Schneicha zaspał tego dnia  po śniadaniu kazał się wiezć do
przyjaciela. Widmo Polski nie dawało mu spokoju.
 Pan hrabia wyjechał  oznajmił mu szwajcar.
 Co? Gdzie? Z kim?
 Z jakimś młodym nieznajomym panem. Do Poznania, z kuframi.
Schneicha zagwizdał przeciągle.
 Entwischt! Złe! Trzeba wziąć hrabinę do pomocy! Es wird zu arg!
Po chwili meldował się w pałacu hrabiny Aurory. Na głowę Wentzla
zbierały się gromy najsroższe, bo z rąk kobiecych. A on ich ani
przeczuwał!
VIII
Innym sie wydał Poznan Wentzlowi! Za pierwszą bytnością zieleniły się
łąki, złociły pola  teraz śnieg pokrył całą krainę, życie zamarło.
Pod Braniszczem zadymka ich opadła, poczta nie chciała jechać.
Hrabiego tymczasem, im dalej od Berlina, ogarniała coraz mocniejsza
gorączka i niebywałe rozdrażnienie. Wpadł jak furiat na poczthaltera.
Był to ów, wedle Urbana, jedyny cywilizowany człowiek i rodowity
Prusak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl