[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej kołysce godzinami w niemym podziwie, przepełniony ojcowską miłością. Od czasu do
czasu biegł do sali, w której leżała Siska, by donieść jej, jakie osiągnięcia ma ich
maleństwo. A mała rozwijała się naprawdę bardzo szybko! Była przecież dzieckiem
elfów, nie można więc porównywać jej rozwoju z powolnym dorastaniem ludzi. W końcu
Siaka, Misa i Miranda musiały poprosić, by przynajmniej pukał do drzwi, a nie wpadał po
prostu bez uprzedzenia.
Dolg wypytywał towarzyszące mu elfy, z których tylko kilka na samym przedzie było
widzialnych. Po chwili zwrócił się zatroskany do Rama:
- On poszedł w kierunku Sagi. Elfy mówią, że znajduje się teraz na wzgórzach za
miastem.
- W pobliżu nowego domu Lilji i Silasa?
- Na to wygląda.
Ram nawiązał kontakt z Goramem, znajdującym się w mieście, i przekazał mu polecenia.
- Lilji tam nie ma - powiedział Ram. - Ale chłopiec i obie matki są w domu. Wprawdzie
strzeżemy ich uważnie, ale... - Ram roześmiał się szyderczo. - Dolg nam powiedział, że
elfy zgotowały Andersonowi bardzo nieprzyjemną wędrówkę przez las. Wpychały go w
błoto, plątały mu nogi i nie wiadomo co jeszcze.
- To bardzo dobrze. Zajmę się zaraz chłopcem. Zadzwonię też do szpitala, żeby się
upewnić, czy Lilja wciąż tam jest.
Lilja nie posiadała się ze szczęścia, słysząc jego głos. Obiecała solennie, że nosa nie
wystawi poza oddział. Zresztą za drzwiami stoi Strażnik, więc wszystko powinno być
dobrze.
- Niedługo go ujmiemy, Liljo - zapewnił Goram. - wtedy będziesz wolna.
I nasza współpraca się skończy, pomyślała zgnębiona. Ale zanim do tego dojdzie, może
się jeszcze wiele wydarzyć!
Silas bawił się ze swoimi nowymi przyjaciółmi i ze smokiem w ogrodzie poza domem.
Nigdy w życiu jeszcze nie było mu tak wesoło. Na początku czuł się dość niepewnie.
Czekał, że lada moment tamci zaczną się śmiać, i powiedzą, że wszystko było
oszustwem. %7łe jest głupim nietoperzem, takim brzydkim, że nawet pchły nie chcą go
gryzć, i tak dalej.
Nic takiego jednak się nie stało. Teraz więc czuł się już bezpiecznie, był cudownie
zmęczony po całym dniu zabawy na świeżym powietrzu.
Poszedł w górę, w kierunku lasu, niedaleko, tylko parę kroków. Chciał się położyć w
trawie i odpocząć wśród stokrotek.
Nagle jakiś głos zawołał go z głębi lasu.
Silas poczuł, że pieką go uszy. Ten głos znał aż nadto dobrze.
99
- Chodz tutaj!
Musiał posłuchać. Strach i ból wielu lat zmusiły go do tego.
Ojczym wyszedł z cienia. Wyglądał potwornie, oblepiony ziemią i śmieciami, z głowy i
ubrania zwisała zaschnięta żabia rzęsa.
Dzieci na dole tymczasem jezdziły na smoku. Ręka tyrana zacisnęła się na chudziutkim
ramieniu Silasa.
- Powiedz Lilji, że ma tutaj przyjść!
- Lilji nie ma w domu - wyjąkał Silas.
- A gdzie jest?
- W szpitalu.
- A to dlaczego?
- Nie wiem.
- Niech to diabli porwą!
W tym momencie znajdujący się najbliżej nich Strażnik zorientował się, co się stało.
Krzyknął ostrzegawczo.
Anderson natychmiast objął Silasa mocno na wysokości piersi i trzymał przy sobie,
przykładając mu ostrze nożyc do gardła.
- Jeszcze krok i chłopak będzie martwy - ryczał.
W dole na krętych uliczkach zaczęły wyć syreny w samochodach Strażników. Jakaś
gondola zawisła w powietrzu ponad domem, zaraz też z lasu wybiegł pościg.
Nikt jednak nie mógł nic zrobić. Wszyscy wiedzieli, że Anderson grozi na serio i zabije
chłopca, jeśli go nie posłuchają.
Zabawa została przerwana, dzieci patrzyły przerażone na rozpaczliwe położenie Silasa.
W oknach domu matka Silasa i jej szwagierka stały jak sparaliżowane ze strachu, nie
były w stanie nic zrobić.
- Puszczę chłopaka pod jednym warunkiem! - krzyczał Anderson do Strażników. - Pod
warunkiem, że dacie mi za niego Lilję. I pozwolicie z nią odejść.
Matka Lilji zaczęła głośno szlochać.
Goram, który właśnie przyjechał, wiedział, że niebezpieczeństwo jest śmiertelne. Peter
Anderson nie ustąpi z własnej woli. Ale był chyba na tyle zestresowany, że nie należy
wierzyć każdemu jego słowu. Chociaż właśnie dlatego jest śmiertelnie niebezpieczny dla
chłopca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]