[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okropny widok. Cały nasz ekwipunek był rozrzucony, moi towarzysze zniknęli, a na trawie
tuż przy dogasających popiołach ogniska ujrzałem ciemną i straszną kałużę krwi.
Ten widok tak mnie przeraził, że straciłem na chwilę przytomność umysłu. Jak przez
mgłę, jak zły sen pamiętam, że biegałem po lesie wokół pustego obozowiska, głośno wołając
towarzyszy. Ciemny i cichy las nie odpowiadał. Do szaleństwa doprowadzała mnie myśl, że
może już nigdy ich. nie ujrzę, że zostałem sam jak palec na tej okropnej wyżynie, że może
nigdy z niej nie zejdę i że będę musiał żyć i umrzeć w tym koszmarnym świecie. Gotów
byłem rwać włosy z rozpaczy i tłuc głową o drzewa. Dopiero wówczas zdałem sobie sprawę,
jak bardzo przyzwyczaiłem się liczyć na spokojną pewność siebie Challengera i
mistrzowskie, żartobliwe opanowanie lorda Roxtona. Bez nich czułem się jak dziecko
zagubione w ciemności bezradny i bezsilny. Nie wiedziałem, co począć i dokąd pójść.
Ale gdy pierwsze oszołomienie minęło, zabrałem się do badania, jakie to nieszczęście
mogło ich spotkać. Nieporządek w obozie wskazywał, że zaatakowano ich niespodzianie, w
chwili kiedy usłyszałem wystrzał. Musiano ich zaskoczyć, skoro wystrzelili tylko raz.
Sztucery leżały na ziemi, a ulubiona broń lorda Roxtona miała jeden ładunek pusty w
komorze. Z nieporządku, w jakim leżały rzucone przy ognisku koce profesora Challengera i
Summerlee, wnioskowałem, że obaj spali w czasie napaści. Skrzynie z amunicją i jedzeniem
- 87 -
poniewierały się wszędzie razem z naszymi aparatami fotograficznymi i kasetami ale
żadnej nie brakowało. Jednakże cała żywność z otwartych puszek zniknęła, a pamiętam, że
było jej sporo. A więc napadu dokonały zwierzęta, nie ludzie, którzy zabraliby wszystko.
Lecz jeżeli to były zwierzęta lub jakiś samotny potwór, co za los spotkał moich
przyjaciół? Dzika bestia zabiłaby ich na pewno, a wtedy pozostałyby ich szczątki. Co
prawda była tu straszna kałuża krwi, która świadczyła o przemocy. Taki potwór, jaki mnie
gonił, porwałby człowieka równie łatwo, jak kot porywa mysz. Lecz wtedy pozostali rzuciliby
się za nim w pościg, no i oczywiście zabraliby broń. Im więcej łamałem sobie skołataną i
obolałą głowę, tym trudniejsza wydawała mi się ta zagadka. Przeszukałem las w pobliżu, ale
nic wpadłem na żaden ślad. Raz nawet zmyliłem drogę i tylko memu szczęściu zawdzięczam,
że po godzinie błądzenia znów trafiłem do obozu.
Nagle przyszła mi pewna myśl do głowy i dodała otuchy. Nie byłem zupełnie sam. W dole, u
podnóża skał, nie dalej niż głos niesie, czeka wierny Zambo. Poszedłem na skraj urwiska i
wyjrzałem zza niego. Rzeczywiście Zambo siedział skulony pod kocami przy ognisku swego
małego obozu. Ale ku memu zdziwieniu ktoś drugi przykucnął przed Murzynem. Serce zabiło
mi szybciej na myśl, że to może któryś z moich towarzyszy zdołał zejść na dół. Ale nadzieja
ta zaraz się rozwiała. W promieniach wstającego słońca twarz przybysza połyskiwała
czerwono. To był Indianin. Krzyknąłem głośno i począłem machać chustką. Zambo spojrzał w
górę, skinął ręką i podszedł do samotnej skały. Za chwilę stał już niedaleko ode mnie i
przygnębiony słuchał mojej opowieści.
Na pewno diabeł ich porwał, massa Malone powiedział wreszcie. Wpadliście w
diabelski kraj i szatan ich porwał. Niech pan posłucha mojej rady i zaraz zejdzie, bo i pana
porwie.
Jakże zejdę, Zambo?
Niech pan zerwie jakąś lianę z drzewa i przerzuci do mnie. Przywiążę ją do pnia i
będzie pan miał most.
Myśleliśmy o tym. Ale .nie ma to takich lian, które wytrzymałyby ciężar człowieka.
Trzeba posłać po liny.
Kogo poślę i dokąd?
Do osady Indian. W ich osadzie jest pełno lin ze skór. Indianin siedzi na dole. Jego pan
pośle.
Kto to jest?
Jeden z naszych Indian. Inni go pobili i odebrali mu pieniądze. Wrócił do nas. Wezmie
list, przyniesie liny... wszystko, co potrzeba.
Wezmie list! Czemu nie? Może sprowadzi pomoc. A w każdym razie dzięki niemu nasze
życie nie pójdzie na marne, bo przyjaciele w ojczyznie dowiedzą się, cośmy zrobili dla
nauki. Miałem już dwa listy gotowe. Spędzę dzień na pisaniu trzeciego, w którym opowiem, o
ostatniej przygodzie. Indianin przekaże je dalej. Kazałem więc Zambo, by wieczorem znów
wspiął się na skałą, i cały smutny i samotny dzień zeszedł mi na pisaniu. Skreśliłem też
notatkę, którą Indianin ma oddać pierwszemu spotkanemu białemu kupcowi lub kapitanowi
parowca. Błagałem w niej, by przysłano nam. liny, bo od tego zależy nasze życie. Listy i
- 88 -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]