[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieletnich, Hincus ma wyjątkowo ubogi słownik. Odpędziłem od siebie tę myśl
i z maksymalnie dobrą wolą zaśmiałem się razem z Simonetem nad jego kolejnym
szampańskim dowcipem, którego nie dosłyszałem. Wypiłem duszkiem pół szklanki
brandy i nalałem sobie jeszcze. Zaszumiało mi w głowie.
A tymczasem zaczęła się zabawa. Kaisa jeszcze nie zdą\yła uprzątnąć naczyń,
kiedy pan Moses i du Barnstockre, wykonując zapraszające gesty, podą\yli do
pokrytego zielonym suknem karcianego stolika, który zjawił się nagle w kącie jadalni.
Właściciel hotelu włączył ogłuszającą muzykę. Olaf i Simonet jednocześnie znalezli
się przed panią Moses, a poniewa\ okazało się, \e dama nie jest w stanie wybrać
\adnego z kawalerów, więc zatańczyli we troje. Dziecię ponownie pokazało mi język.
Słusznie! Jakoś wydostałem się zza stołu i stąpając w miarę mo\ności pewnie,
zaniosłem tej hultajce... temu hultajowi butelkę i szklankę.
Zatańczymy, mademoiselle? zapytałem i opadłem na krzesło obok dziecięcia.
Ja nie tańczę, droga pani leniwie odpowiedziało dziecię. Zamiast się
wygłupiać, niech mi pan da lepiej papierosa.
Dałem papierosa, golnąłem jeszcze brandy i zacząłem tłumaczyć temu
stworzeniu, \e jego zachowanie zacho wa nie! jest głęboko niemoralne i \e tak
nie wolno! śe je kiedyś spiorę niech no tylko przyjdzie odpowiednia pora. Albo te\,
dodałem po chwili namysłu, pociągnę do odpowiedzialności za noszenie
niestosownego ubrania w miejscach u\yteczności publicznej. Rozwieszanie
transparentów, powiedziałem. Bardzo brzydko. Na drzwiach. Szokuje i ekscytuje...
Ekscytuje! Jestem uczciwym handlowcem i nie pozwolę nikomu... Olśniła mnie
wspaniała myśl. Poskar\ę się na panią policji, powiedziałem, zanosząc się radosnym
śmiechem. Ze swojej strony mogę pani zaproponować... nie, oczywiście nie miskę
klozetową, naturalnie, to byłoby niestosowne, tym bardziej przy stole... ale...
prześliczną umywalkę. W cudownym stanie, bez względu na wszystko. Z firmy Paweł
Bure. śyczy pani sobie? Jak urlop, to urlop!
Dziecię coś mi tam odpowiadało, dosyć nawet dowcipnie, to schrypniętym
chłopięcym basem, to łagodnym dziewczęcym altem. W głowie mi się niezle kręciło
i po niedługim czasie zacząłem odnosić wra\enie, \e rozmawiam z dwiema osobami
jednocześnie. Jedną z nich był zepsuty podrostek, który zszedł na złą drogę i który
przez cały czas \łopał moją brandy, i za którego ponosiłem odpowiedzialność jako
policjant i w ogóle jako człowiek przewy\szający go stanowiskiem słu\bowym.
I jednocześnie była tu czarująca ponętna dziewczyna, która, dzięki Bogu, zupełnie, ale
to zupełnie nie była podobna do mojej starej, i wobec której moje uczucia stawały się
coraz mniej ojcowskie. Usadzając bez przerwy wtrącającego się do rozmowy
wyrostka, wyło\yłem dziewczynie swoje poglądy na mał\eństwo jako na dobrowolny
związek dwojga serc, które przyjęły na siebie określone moralne zobowiązania.
I \adnych motorowerów, motocykli, dodałem surowo. To musimy uzgodnić
natychmiast. Moja stara tego nie toleruje... Uzgodniliśmy i wypiliśmy, najpierw
z chłopakiem, potem z dziewczyną, moją narzeczoną. Dlaczego u diabła, młoda,
pełnoletnia panna nie miałaby wypić odrobiny dobrego koniaku? Powtórzywszy nieco
wyzywająco trzykrotnie tę myśl, która mnie samemu prawdę powiedziawszy, wydała
się nieco dyskusyjna, rozparłem się na krześle i rozejrzałem po sali. Wszystko szło
znakomicie. Ani prawo, ani normy moralne nie były naruszone. Nikt nie wywieszał
transparentów, nie pisał listów, nie kradł zegarków. Grzmiała muzyka. Du
Barnstockre, Moses i właściciel hotelu r\nęli w trzynastkę, bez ograniczania stawek.
Pani Moses dziarsko tańczyła z Simonetem coś niezmiernie nowoczesnego. Kaisa
sprzątała ze stołu. Talerze, widelce i Olaf tylko wirowały wokół niej. Cała zastawa
stołowa znajdowała się w ruchu z trudem zdą\yłem złapać umykającą butelkę
i zalałem sobie spodnie.
Brune powiedziałem z przejęciem proszę nie zwracać uwagi. To tylko
głupie \arty. Wszystkie te złote zegarki i podszewki... W tym momencie mnie
olśniło. A co, chłopcze? Mo\e cię nauczyć strzelać z pistoletu?
Nie jestem chłopcem smutno powiedziała dziewczyna. Przecie\ się
zaręczyliśmy.
Tym bardziej! zawołałem z entuzjazmem. Mam damski browning...
Przez czas jakiś rozmawialiśmy o pistoletach, pierścionkach zaręczynowych i,
niewiadomo dlaczego, o telekinezie. Potem opadły mnie wątpliwości.
Nie powiedziałem stanowczo. Tak to ja się nie zgadzam. Najpierw proszę
zdjąć okulary. Nie będę kupował kota w worku.
To był błąd. Dziewczyna obraziła się i gdzieś przepadła, a wyrostek został
i zaczął mi ubli\ać. Ale właśnie wtedy podeszła pani Moses i zaprosiła mnie do tańca,
więc zgodziłem się z przyjemnością. Ju\ po minucie uzyskałem pewność, \e los mój
powinienem związać z panią Moses i tylko z nią. Z moją Olgą. Miała bosko miękkie
ramiona, ani trochę nie szorstkie od wiatru, i chętnie zezwalała, \ebym je całował.
Miała te\ wspaniałe oczy, nieprzesłonięte \adną optyką, rozsiewała cudowną woń
i nie miała \adnego krewnego ani brata, ordynarnego, zle wychowanego młodzieńca,
który nie da nawet słowa powiedzieć. Co prawda nie wiadomo dlaczego, przez cały
czas w pobli\u kręcił się posępny figlarz i wielki fizyk Simonet, ale to łatwo mo\na
było znieść, poniewa\ Simonet nie był krewnym pani Moses. Obaj byliśmy
niemłodymi ju\, doświadczonymi ludzmi, oddawaliśmy się radościom uczuć, jak
radził lekarz, i depcząc jeden drugiemu po nogach, mę\nie i uczciwie przyznawaliśmy
wybacz mi stary, to moja wina...
Potem jakoś niespodziewanie wytrzezwiałem i stwierdziłem, \e wraz z panią
Moses stoję za okienną portierą. Obejmowałem ją w talii, a ona, skłoniwszy mi głowę
na ramię, mówiła:
Spójrz, jaki cudowny widok!
To nieoczekiwane przejście na ty stropiło mnie nieco i zacząłem tępo
wpatrywać się w pejza\, zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób bezboleśnie
wycofać swoją rękę, dopóki nas nie nakryto. Zresztą pejza\ istotnie nie był
pozbawiony uroku. Księ\yc znajdował się ju\ wysoko, dolina wydawała się błękitna
w jego świetle, bliskie góry wyglądały jak zawieszone w nieruchomym powietrzu.
Zauwa\yłem te\ przygnębiony, smętny cień nieszczęsnego, skulonego na dachu
Hincusa i mruknąłem:
Biedny Hincus...
Pani Moses z lekka się odsunęła i ze zdumieniem obejrzała mnie od stóp do głów.
Biedny? zapytała. Dlaczego biedny?
Jest cię\ko chory wyjaśniłem jej. Ma gruzlicę i strasznie się boi.
Tak, tak podchwyciła pani Moses. Pan te\ to zauwa\ył? On ciągle czegoś
się boi. To jakiś podejrzany i bardzo nieprzyjemny człowiek. Doprawdy nie z naszej
sfery...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]