[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprostać potrzebom dzieci. A ten chłopczyk, lustrzane odbicie
mrukliwego odludka Davida, nigdy nie poznał swojej matki, i
prawdopodobnie nigdy nie zazna matczynej miłości...
- No - odezwała się wreszcie i uśmiechnęła się do dzieci,
choć wcale nie było jej do śmiechu - myślę, że teraz pokażecie
mi, gdzie się wszystko znajduje. Zajmę się wami do powrotu
taty. Ale musicie mi pomóc, zgoda? Może najpierw napijemy
się herbaty?
Chłopczykowi najwidoczniej nie spodobała się ta
propozycja. Znów zaczai płakać. Po chwili wahania Anne
podeszła bliżej, podniosła go i posadziła go sobie kolanach.
Chłopczyk siedział sztywno i nieruchomo, wpatrując się w nią
załzawionymi oczami.
- Myślę, że najpierw powinniście mi powiedzieć, jak się
nazywacie - znów zaczęła Anne. - Ja mam na imię Anne. A
wy?
- To jest Davey - z powagą odparła dziewczynka. - On
sam nigdy by tego nie powiedział, bo pani nie zna. Musimy
mówić na niego Davey, w odróżnieniu do taty, który ma na
imię David. Ja jestem Miriam, a moja mama nazywała się
Mary...
Dziewczynka trajkotała dalej. Kiedy Anne w końcu
postawiły chłopczyka na ziemi i poszła do kuchni, Davey
ruszył za nią z kwaśną miną, ale już nie płakał.
Zapomniała o czasie, o agencji, o wszystkim, co
znajdowało się poza tym domem. Napili się herbaty, co nie
odbyło się bez przeszkód, a już wieczorna kąpiel nosiła
wszelkie znamiona chaosu. Ale to wszystko było jeszcze
niczym w porównaniu z tym, co nastąpiło potem. Davey
najwyrazniej nie lubił kłaść się do łóżka i stosował
najrozmaitsze wybiegi, żeby jak najdłużej odwlec ten moment.
A kiedy wreszcie leżał w łóżeczku, bał się ciemności i szelestu
zasłon, poruszanych lekkim wiatrem.
- Zawsze to samo - rezolutnie zauważyła Miriam. - Ciocia
mówi, że to przejdzie i żeby się tym nie przejmować.
- A gdzie trzymacie swoje zabawki? - spytała Anne,
której przypomniało się własne dzieciństwo i sposób, w jaki
jej matka uciszała wszystkie jej lęki. - Czy Davey nie ma
jakiejś ulubionej lalki albo jakiegoś misia?
- Ciocia niedawno kupiła mu takiego zwierzaczka -
oświadczyła Miriam - Ale teraz mówi, że to brudne i
niezdrowe, kiedy się całuje taką szmatkę. To był śliczny
zwierzaczek, naprawdę, ale Davey go nie lubi.
Anne podeszła do bielizniarki i wyciągnęła ręcznik.
Zwinęła go w rulon i bez słowa położyła na poduszce. Davey
natychmiast przytulił do niego policzek, wsuwając
jednocześnie kciuk do buzi. Patrzył przy tym na Anne, jakby
w każdej chwili i spodziewał się okrzyku niezadowolenia. Ale
Anne tylko się uśmiechnęła i potrząsnęła głową.
- Zostawię zapalone światło - powiedziała miękko -
gdybyś czego potrzebował, to zawołaj. Będę bliziutko.
Ale nie wszystko było takie proste. Kiedy około dziesiątej
zajrzała do ich pokoju, dzieci wprawdzie już spały, ale
pidżama i łóżeczko chłopczyka były mokre. Nie obudził się,
kiedy go ostrożnie rozebrała, zawinęła w koc i poszukała
nowej pidżamy. Dopiero kiedy prześcieliła łóżeczko i znów go
położyła, otworzył oczy i popatrzył na nią, jakby widział ją po
raz pierwszy. Ale tak jej się tylko zdawało, bo nagle się
uśmiechnął i zrobił zabawną minę.
Była zupełnie nieprzygotowana na tę burzę uczuć, jaka
rozpętała się w jej sercu na widok tego uśmiechu. Schyliła się
ku niemu i przytuliła policzek do jego główki. Niemal
przestraszona własnym uniesieniem wyprostowała się,
pośpiesznie przykryła go kołderką i cicho wyszła z pokoju.
Właśnie schodziła na parter, gdy zadzwięczał dzwonek.
Natychmiast pomyślała, że to David. Podbiegła do drzwi,
otworzyła je gwałtownie i zawołała:
- Dzięki Bogu, że już pan wrócił!
- Cóż za wspaniałe przyjęcie - uśmiechnął się Peter. -
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłem witany tak
entuzjastycznie, nawet przez ciebie, kochanie!
- Och, myślałam, że to David - odparła, przestraszona
dziwnym uczuciem rozczarowania. - To znaczy pan Jerome,
wiesz...
- Przecież wiem, jak się nazywa - sucho stwierdził Peter. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]