[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówił? Jak Boga kocham, że ja nikomu!
- %7łe pani się bardzo przykłada do lekcji.
- Eee, bo pan taki nabijaka! Utrafić nie można... Chodzmy zobaczyć, jak nasze chłopaki malują.
Teraz, kiedy już dwie ściany w połowie są pomalowane na szaro, widać, jaka to wielka sala.
Gimnazjum Sczanieckiej ma podobno również dużą salę, ze zwisającymi jak w kościele
żyrandolami - rada miejska w niej się kłóci lecz nasza będzie jeszcze większa. Scena jeszcze nie
zbita jak należy: trącisz obcasem, zawali się. Do pomieszczenia obok przeprowadzimy klasę
czwartą, a w starej klasie zrobi się wspólną pracownię dla Wadzkiego, Kobielaka i Lasiewicza. Na
razie krzywo na siebie patrzą. Nie ma obawy - pogodzą się! Pięknie wygląda ta fikuśna galeryjka na
półpięterku. Górując nad pustą salą, przywodzi na myśl fragment nie zamieszkanego dworu czy
zajazdu. Zapełniam ją w tej chwili postaciami, jakie niebawem tu się zjawią: chór szkolny na
otwarcie z jakąś patetyczną kantatą, którą przygotowuje konspiracyjnie nasz śpiewajło na wejście
kuratora, sylwetki muzykusów grających na kinderbalach i przyszłych balach dla rodziców (aby
żyłować flotę na cele szkolne) oraz na studniówce. Muzyka gra: te wszystkie bębny, tłuczki, fagoty
- a ja tańczę z Gośką pod jakieś Niebieskie róże, Jesienne róże czy jeszcze inne róże... Słupki i
tarcze do kosza też już czekają pod ścianą na zmontowanie. Kurek na kozłowej drabinie z papiero-
chem w zębach chmajta pędzlastą szczotą po ścianie. Na drugiej drabinie chmajta jakiś obcy.
Wiesiek, Heniek i drugi obcy mieszają od niechcenia w kubłach.
- Panie Boże zapłać! Jak się panu profesorowi widzi nasze al fresco? - Wiesiek czyni honory
domu.
- Wspaniale jak Sarasate - znowu łapię się, że powtarzam jedno z odgrzewanych powiedzisk
ojca, które nas w domu drażnią. Co nas obchodzi, że kiedyś przed pięćdziesięciu laty snobistyczna
Warszawa szalała za jakimś Sarasatem, co na czymś tam grał czy śpiewał i młodzi wawel-berczycy
ukuli wtedy przedrzezniające snobów powiedzonko.
- Za Boga nie wiem - skarży się Wiesiek - po co on mnie wziął do tego malowania. Ma swoich,
co się na tym znają. Skrobałem ścianę, to mi kazał zejść i matematykę robić dla niego, że
nieczasowy. Mordowałem się i nie wyszło. Po godzinie zlazł z drabiny i w try miga sam zrobił. No,
chłopaki, dajcie ten patyk!
Oj, ani ja, ani ty
Nie umiemy ro-bo-ty.
Oj, kupcie sobie woreczek,
%7łeby przykryć tyłeczek,
Hu-ha!
- Mamin głuptas! Zdałaś polaka? Nik mi dzisiaj powiedział, że masz ładne oczy. Pod hajrem!
Nie, ja żartowałem: powiedział, że masz brzydkie, takie siwe, fe!
Siwe oczka moje,
Co poradzę z wami?
Nie patrzę za nikiem,
A tylko za Nikiem!
Hu-ha!
- Ej, ty, Wieśku cały! Bo jak kopnę, to zobaczysz! Gniewam się na ciebie.
Kurek znad sufitu kłania mi się, drabina też wykonuje podobny zamaszysty ukłon, na szczęście
wraca do dawnego położenia.
- Wiesiek, dawaj no flachpędzel! Ale już! O, ten na lewo!
- Zocha, wejdz, podaj no majstrowi, coś mnie w kościach łupło. Nic się nie bój, trzymam fest.
Kiedy Zocha posłusznie gramoliła się, trzymając pędzel daleko od siebie, Wiesiek zrobił
konwencjonalno-szelmowską minę i niby to zapuszczał w górę żurawia.
- Jak pragnę podskoczyć, gdzie dostałaś taki pierwszoklaśny gatunek majtek? Jaki kolor
gustowny!
- Idz ty, głupi! - Zocha poruszając dziwnie nogami i pomagając sobie wolną ręką zrobiła ze
spódnicy coś w rodzaju szarawarów. - A właśnie że nie! Właśnie że nie mam!
- Co, nie masz majtek? Ależ dziewczyno, ty się zaziębisz! Czekaj, czekaj, powiem Nikowi, że
na takie zimno nie nosisz majtek!
- Mamooo! Panie profesorze, on się wydurnia!
- Panie Wieśku, nie można tak! - strofuję go i prawie nie słychać, że się krztuszę.
- A wie pan - Wiesiek od razu poważnie i prawie szeptem - pani profesorowa Rysiowa, to już
mówił lekarz, jest prawie zdrowa i mogłaby uczyć. Najważniejsze, żeby jej na to chęć wróciła. A
wie pan, jesteśmy...
- No, panie młodszy, daligo do roboty. Skrab pan bez . ten czas ościeże!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]