[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kreślono plany i mapy nowego miasta. Naokoło wydzielono farmy różnej wielkości i oddano
je mormonom według ich powagi i znaczenia. Kupcy zajęli się handlem, rzemieślnicy – rze-
miosłem. W mieście, jak na skinienie czarodziejskiej różdżki, wyrastały ulice i place. Dreno-
wano i grodzono ziemię, karczowano lasy i obsiewano pola, tak że już najbliższego lata roz-
złociły się one pszenicą. W tym dziwnym mieście mormonów szczęściło się ludziom. A nad
wszystkim coraz wyżej i szerzej rosła świątynia Pańska budowana w środku miasta. Od brza-
sku do zmroku stukały młotki i zgrzytały piły przy tej monumentalnej budowie, stawianej
przez mormonów na znak wdzięczności dla Tego, który ich wywiódł z tylu niebezpieczeństw.
John Ferrier i dziewczynka, którą adoptował i która dzieliła jego losy, towarzyszyli mor-
monom do końca ich pielgrzymki. Mała Lucy Ferrier odbyła całą drogę dość wygodnie w
furgonie Stangersona, w którym jechały trzy żony mormona i jego syn, uparty, rozpuszczony,
dwunastoletni chłopiec. Z dziecięcą łatwością zapomniawszy o bólu po stracie matki, Lucy
szybko stała się ulubienicą kobiet i pogodziła się z nowymi warunkami życia w ruchomym,
krytym płótnem domu. Tymczasem Ferrier, który szybko odzyskał siły po przeżytych trudach
i cierpieniach, dał się poznać jako nieoceniony zwiadowca i niezmordowany myśliwy. Tak
szybko zdobył sobie uznanie swych nowych towarzyszy, że zaraz po zakończeniu wędrówki
jednomyślnie postanowili oni obdzielić go takim wielkim szmatem urodzajnej ziemi, jakiego
nie dali nikomu prócz samego Younga i czterech głównych starszych: Stangersona, Kimballa,
Johstona i Drebbera.
Na zdobytej w ten sposób farmie John Ferrier wybudował masywny dom z bali, który z
czasem, dzięki wielu przybudówkom, przerodził się w wielopokojowy dwór. John Ferrier był
człowiekiem praktycznym, śmiałym w poczynaniach i zręcznym w rękach. Żelazne zdrowie
pozwalało mu pracować od rana do nocy na swej ziemi. Dzięki temu jego farma i cała posia-
dłość była wyjątkowo dobrze zagospodarowana. Po trzech latach stał lepiej od wszystkich
sąsiadów, po sześciu był zamożny, po dziewięciu – bogaty, a po dwunastu nie znalazłoby się
nawet czterech ludzi w całym Salt Lake City, którzy by mu dorównali. Od tego wielkiego
lądowego morza20 aż po odległe góry Wahsatch nazwisko Johna Ferrier było najlepiej znane
ze wszystkich.
Lecz pod jednym względem – i tylko pod tym jednym – raził on swych wrażliwych
współwyznawców. Żadnym argumentem, żadnymi namowami nie dał się skłonić do założe-
nia rodziny na wzór mormoński. Nigdy nie uzasadnił rzeczowo swego zaciętego uporu, ale
zdecydowanie i nieugięcie obstawał przy swoim. Jedni uważali, że jego upór wynika z obo-
20
S a l t L a k e C i t y – leży nad Wielkim Słonym Jeziorem, którego powierzchnia mierzy 2300 mil.
46
jętności do świeżo przyjętej wiary, inni zaś – że z chciwości i skąpstwa. Jeszcze inni przebą-
kiwali o jakiejś młodzieńczej miłości i jasnowłosej dziewczynie, która umarła z tęsknoty
gdzieś nad brzegami Atlantyku. Tak, czy owak, Ferrier został kawalerem, choć pod każdym
innym względem stosował się do kanonów wiary młodych osadników i uchodził za wiernego
i prawego mormona.
Lucy Ferrier rosła w bierwionowym domu i pomagała przybranemu ojcu we wszystkim.
Ostre górskie powietrze i balsamiczny zapach jodeł były jej wychowawczynią i matką. Z bie-
giem lat stawała się coraz wyższa i silniejsza. Jej policzki nabierały rumieńców, a krok – ela-
styczności. Niejeden z przejezdnych zdążających drogą, która przechodziła koło farmy Ferrie-
ra, na długo zachował w pamięci obraz młodej dziewczyny biegającej wśród łanów pszenicy.
Czasem widywano ją konno na ojcowskim mustangu21, którym powodowała bez trudu i z
gracją prawdziwego dziecka Zachodu. Tak więc pączek rozwinął się w kwiat i w owym roku.
kiedy jej ojciec stał się jednym z najbogatszych farmerów, ona przeistoczyła się w tak piękny
okaz amerykańskiego dziewczęcia, jaki nie miał chyba sobie równego na całym wybrzeżu
Oceanu Spokojnego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]