[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Waszyngtona. Nie zatrzymała się, żeby poprawić ubranie lub żeby spojrzeć z podziwem na
znakomite podobizny Roberta E. Lee i Harry ego Lighthorse a. Szefowa policji w niewielkim
stopniu interesowała się liczącym sto osiem lat klubem założonym przez byłych oficerów
Konfederacji, którzy początkowo chcieli prowadzić tu tylko bibliotekę i kultywować kontakty
towarzyskie.
Drzwi do sali konferencyjnej na parterze były zamknięte. Otworzyła je cicho i powoli, by nie
przerywać przemówienia Lelii Ehrhart. Judy przesunęła wzrokiem po twarzach obecnych,
zauważyła radnego miasta, wielebnego Solomona Jacksona, burmistrza Stuarda Lamba,
wicegubernatora June a Millera, prezesa NationsBanku Dicka Albrighta, wydawcę Richmond
Times-Dispatch Jamesa Eatona oraz Freda Rossa, prezesa Metropolitalnego Biura Kontroli w
Richmondzie.
Mężczyzni spojrzeli na szefową policji, a kilku z nich skinęło głową. Wszyscy wyglądali na
znużonych i prawdopodobnie chętnie kazaliby prelegentce iść i się utopić. Judy znalazła sobie
miejsce.
...to coś o wiele ważniejszego niż tylko miejsce pochowania mówiła Lelia władczym
tonem. To panteon naszych dzielnych mężczyzni, często bezimienne, którzy dzierżąc Krzyż
Południa, szli na umieranie, powiewali nim w imię stanowych praw do spoczynku na Hollywood.
Lelia Ehrhart byłaby piękną blondynką, gdyby nie kilka fizycznych mankamentów
powodujących, że stawała się odpychająca. Właściwie jej włosy wcale nie miały, jak
utrzymywała, jasnego koloru, a wraz z wiekiem ciemniały coraz bardziej, wymagając coraz
częstszych wizyt w salonie fryzjerskim Simon & Gregory. Ciężkie godziny spędzane z osobistym
trenerem nie pomagały na genetycznie zakodowane wąskie ramiona, długą szyję, małe piersi i
szerokie biodra.
Ubierała się najlepiej jak umiała wyłącznie w Escada. Tego ranka miała na sobie
pomarańczową spódnicę i bluzkę, odpowiednio dobrane kolczyki, lakierowane pantofelki i
torebkę. Zdyszana i spocona w nobliwym szarym kostiumie w jodełkę Judy Hammer uznała, że
pani Ehrhart przypomina słupek drogowy.
Tam złożone jest pięciu gubernatorów i dwóch prezydentów kontynuowała Lelia. Nie
zapominając także o generałach brygady Armisteadzie, Graciem, Greggu, Morganie, Paxtonie,
Staffordzie i Hillu.
Hill był generałem majorem zauważył beznamiętnie wicegubernator Miller. Poza tym
wszyscy wymienieni przez panią generałowie byli pochowani na Hollywood tylko tymczasowo.
Mówiąc wprost, już tu nie leżą.
Lelia znalazła te siedem nazwisk na okładce broszury wymieniającej generałów
Skonfederowanych Stanów Ameryki, lecz nie zwróciła uwagi na dopisek pochowani
tymczasowo . I dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że do grona owych siedmiu bohaterów,
którzy zostali zabrani z cmentarza, należy domniemany przodek jej męża, generał Bill Paxton,
zwany Bykiem . Nie zamierzała jednak się poprawiać.
Chyba się nie mylę. Posłała wicegubernatorowi chłodny uśmiech.
Owszem odpowiedział rzeczowym tonem. Prawie nigdy się nie unosił. Na Hollywood
leży dwudziestu generałów, lecz nie tych siedmiu. Powinna pani dokładniej przeczytać
broszurkę.
Jaką broszurkę?
Tę, którą pani tylko przejrzała.
Rozdział dwudziesty trzeci
Bubba, Kleks, Torba i Kowboj spędzili noc w lesie. Nie z własnej woli. Gdy Bubba strzelał
do gumowego węża, Kleks rzucił się do ucieczki i podczas upadku uderzył się w głowę. Był
trochę zamroczony, zdezorientowany i lekko ranny, dlatego kierownictwo wyprawy przypadło
Bubbie. Musiał tak trzymać obydwa psy, aby żaden ani oba na raz nie pognał za szopem.
Uwaga na korzeń powiedział teraz do Kleksa, gdy przedzierali się przez krzaki tak gęste,
że zdaniem Bubby w lasach równikowych nie mogło być gorszych.
Daleko jeszcze? zapytał kolega.
Chyba nie Bubba powtórzył słowa wypowiadane co pewien czas od ośmiu godzin.
Kleks opadał z sił i maszerował z coraz większym trudem. Bubba postąpił słusznie,
zabierając ze sobą jedzenie, chociaż szkoda, że połowa kanapki cheez whiz została w dziupli.
Boże, ile teraz by za nią dał! Przynajmniej z wodą nie mieli problemu. Tego cholerstwa wszędzie
było pełno. Za każdym razem, gdy wpadali w strumyk, Torba zakopywała się łapami w błocie i
wyła. W końcu Bubba musiał ją przenosić, a niektóre potoczki były wartkie i głębokie.
Napędzała go już tylko złość.
Jeszcze mi się nie mogą pomieścić w głowie te idiotyzmy! powtórzył po raz kolejny.
Kleks był zbyt zmęczony i otępiały, żeby odpowiedzieć.
Przecież mogłem dostać zawału. Masz szczęście, że jestem taki łagodny.
Dotarli do kolejnej wody, tym razem był to wąziutki strumyczek, ale do Torby to nie
przemawiało.
Dosyć tego powiedział Bubba do psów. Nie będę was już holował. Odpiął je ze
smyczy. Same sobie radzcie.
Kowboj ruszył jak wystrzelony z procy, przemierzył kępę krzaków i zaszczekał trzy razy na
szopa, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Torba pobiegła w lewo. Co kilka kroków stawała i
patrzyła na swego pana błagalnym wzrokiem.
O co chodzi? zapytał ją Bubba.
Torba potruchtała trzy metry i znów się obejrzała.
Chcesz, żebyśmy za tobą poszli, tak?
Suczka zaszczekała. Przez następne czterdzieści pięć minut Bubba i Kleks podążali za Torbą,
natomiast Kowboj ganiał na boki, szczekał na szopy i dziwił się, że nikogo to nie obchodzi.
Podniosła się mgła, świat ogarnęła cisza, ponad czubkami drzew pojawiły się pierwsze promienie
wschodzącego słońca. Myśleli, że to cud, gdy nagle znalezli się na otwartej przestrzeni i przy
glinianej drodze ujrzeli samochód Kleksa.
Gołąb opuszczał swoje schronienie o świcie, pragnąc uniknąć porannego hałasu podczas
godzin szczytu, a co ważniejsze, aby pomyszkować wokół zamkniętych już restauracji, zanim
firmy porządkowe zaczną wywozić odpadki.
Udawało mu się znalezć czasem wiele skarbów, na przykład pieniądze, klejnoty i torebki,
które gubili ludzie, wracając po pijanemu z restauracji do samochodu. Kiedyś znalazł zegarek
rolex i dostał za niego w lombardzie tyle pieniędzy, że wystarczyło na kilka miesięcy życia.
Znalazł też wiele telefonów komórkowych, kalkulatory i pagery, a raz nawet pistolet.
Jak chcesz, możesz tu zostać powiedział do swego gościa.
Chłopak bezradnie siedział na kocu. W świetle dziennym własna sytuacja wydawała mu się
jeszcze gorsza, być może dlatego, że trudno jest cokolwiek ukrywać, gdy słońce patrzy
człowiekowi prosto w oczy.
Tamten demon na pewno tu nie trafi zapewniał go włóczęga.
Weedowi wpadła do głowy pewna myśl.
Na cmentarz też chyba nie pójdzie.
To podsunęło mężczyznie pewien pomysł.
Słuchaj, a może ludzie zostawiają na grobach różne rzeczy? Na przykład ulubione potrawy
nieboszczyka, whisky albo papierosy? Tak jak dawniej w piramidach.
Ja byłem tam po ciemku odrzekł Weed. Widziałem tylko chorągiewki. Ale ten
cmentarz jest ogromny.
Na szczęście dla oficera Otisa Rhoada świat nie był wystarczająco wielki, by pomieścić
wszystkie pojazdy. Zbliżała się wpół do ósmej, czyli godzina największego ruchu.
Za chwilę pojawią się tysiące samochodów osobowych z ludzmi dojeżdżającymi do pracy,
obojętnymi na dziurę ozonową i zazdrośnie broniącymi prawa do swobodnego przemieszczania
się oraz wjeżdżania, gdzie im się tylko podoba.
Otis kierował swym krążownikiem szos, paląc mentolowego carltona, jednym okiem zerkał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]