[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nasuwanych butach. Wino lało się szeroką strugą,
jednak jego astralne ciało nie mogło go skosztować.
Kobiety, z niemal groteskowo wymalowanymi
twarzami, przyciągały uwagę. Próbowały jednak
zniknąć w tłumie. Chciały zbliżyć się do mężczyzn
poszukujących rozkoszy ciała.
Sabat lekceważył nieistotne szczegóły. Z napięciem
przyglądał się otaczającym go twarzom. Gdy po
przeciwnej stronie brukowanej ulicy zobaczył
mężczyznę, wiedział, że jego poszukiwania
zakończyły się pomyślnie. Nie mógł się mylić.
Wysoki, szczupły, odziany w obszyty czarną wstążką
171
zielony welwet, z drobno przystrzyżonymi wąsami, o
oczach blisko osadzonych -- to był pułkownik Vince
Lea-lan. Sabat wiedział także, że przygląda się
równocześnie temu, którego szukał - Pierrowi
Vallinowi!
Vallin był spokojny. Zdawało się, że ma mnóstwo
czasu i w tym miejscu, dobrym jak każde inne,
zamierza ten czas spędzić przyjemnie.
Sabat przysunął się nieco bliżej. Zdecydował już. że
nie może opuścić swej ofiary, że musi ją trzymać w
polu widzenia. Gdy Vallin pójdzie do domu. Sabat
ruszy za nim. Potem, gdy wróci do swego fizycznego
ciała, będzie wiedział na pewno, gdzie ma szukać
kobiety, którą znał jako Katrion Lealan.
Sabat niecierpliwił się, choć tłumaczył sobie, że czas
tu płynie inaczej niż w dwudziestym wieku. Zaczął
żyć przeszłością, w której dziesięciolecie mogło
minąć w czasie kilku minut. Mimo wszystko
wydawało mu się, że godziny upłynęły, nim Pierre
Vallin w końcu odwrócił się i opuścił zatłoczony plac.
Ulice, którymi podążał były wąskie, wyższe piętra
domów po obu stronach nieomal stykały się
miejscami. Z niektórych okien dochodziły urwane
śmiechy. Paryskie dziwki dbały o swych klientów.
Panowała ciemność. %7ładne światło nie rozjaśniało
ponurego miejsca. Sabat bał się, że zgubi Yallina i
cały wysiłek pójdzie na marne. Może on skręcić bez
ostrzeżenia do któregokolwiek z tych domów. Sabat
postanowił zmienić swą astralną postać.
Zmiana dokonała się błyskawicznie i tym razem
przeistoczył się w szczura. Po chwili pędził już
wzdłuż brudnego rynsztoka, zbliżając się do Vallina.
Nawet jeśli tamten go zobaczy, pomyśli pewnie, że to
jeden z bardzo wielu szczurów, który wyszedł na żer
w cuchnące odpadki. W
172
ludzkiej postaci mógłby wzbudzić podejrzenia.
Ofiara również była jedynie ciałem astralnym.
Gdyby przebywał między żywymi, nie miałby się
czego obawiać, dla nich był niewidzialny.
Nagle Pierre Vallin zatrzymał się. Można go było
dostrzec przez chwilę w futrynie oświetlonych drzwi
drewnianego domu. Wszedł do środka. Drzwi
zamknęły się.
Sabat przyjrzał się fasadzie budynku. Starał się ją
zapamiętać. Wiedział, że trudno będzie ją jeszcze raz
odnalezć. Mógł wrócić natychmiast do swego
fizycznego ciała. lecz ciekawość przeważyła.
Odnalazł człowieka, którego szukał, dom, w którym
ukrywała się Katriona. Miał okazję przyjrzeć się
rytuałom zła, o których tyle czytał, niejasnemu
mitowi, który w astralnym wymiarze stawał się
rzeczywistością. Pierre Vallin. jeszcze tej nocy, odda
swoje dziecko złej istocie w kobiecej postaci: Lilith -
wampirzycy, Lilith - sukubowi.
Gdy Sabat wahał się na brudnym progu, do jego
szczurzych uszu doszedł ostry dzwięk dziecięcego
płaczu. Wiedział, że nie chce wracać, nim dokładnie
się temu wszystkiemu nie przyjrzy.
Raz jeszcze zmienił postać. Wielki szczur skurczył
się. Po bokach wyrosły mu postrzępione skrzydełka,
które uniosły go w powietrze. Stał się malutką ćmą,
która frunąc od okna do okna szukała wejścia do
budynku. Po chwili była już w środku.
Było tu duszno. Drażnił ostry zapach psującej się
żywności, warzyw usypanych w' rogu dolnego
pokoju. Podłoga aż lepiła się od brudu. Karaluch na
stole mrugał żartobliwie do Sabata. gdy ten.
odbijając się uporczywie od sufitu, pomknął na
wyższe piętro.
Na piętrze też było tylko jedno pomieszczenie. Gdy
173
Sabat wleciał do środka, zaczęły go męczyć nudności.
Tutaj także panował wszechobecny zaduch zgnilizny.
Brudny stos zmiętoszonych koców, który służył
Yallinowi za łoże, cuchnął od potu i moczu.
Drewniane pudło z dziecięcą bielizną, od dawna już
nie praną, stanowiło namiastkę kołyski. W środku
leżała kilkumiesięczna zaledwie dziewczynka.
Płakała, bo była głodna. Jej wyczerpane ciałko
pokrywały niezliczone bąble i strupy. Leżała we
własnych odchodach.
Sabat przefrunął nad nią, wpatrując się w drobne
rysy, niezwykle ostre jak na niewinne niemowlę. To
była miniaturowa kopia Yallina. On zaś stanowił
jeszcze jedno ogniwo w łańcuchu zła, który trwał
przez stulecia, aż zmaterializował się w żywej postaci
Vince'a Lealana.
Okropność otoczenia sprawiła, że Sabat zatęsknił za
swoim zdrowym fizycznie ciałem. Nie było żadnych
wątpliwości. Pierre Yallin był owym zdolnym
magiem, który badał naj sekretniej sze głębie
tajemnych sztuk. Było na to wiele dowodów.
Ołtarz okrywała czarna tkanina, stał odwrócony
krucyfiks. Surowo rzezbiona figurka Chrystusa
okaleczona była do granic bluznierstwa i umazana
krwią, która już wyschła. Sabat nie miał wątpliwości,
że krew była ludzka. Kości i rozkładające się ciała
zwierząt leżały rozrzucone na tacy. Wyżej wisiał na
nitce jeszcze żywy szczur, którego krew ściekała
wolno do czarnej czarki. Był to napój potępionych.
Sabat pokonał znowu nadchodzące mdłości. Mógł
tak uczynić tylko ktoś, kto widział takie obrazy wiele
razy w różnych zakątkach ziemi.
A jednak poczuł jak ciało tężeje mu na myśl, że
odnalazł właściwe miejsce, norę czarnoksiężnika, do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]