[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ochraniarze są na tyle czujni, że mnie upilnują.
Kapitan Hodge zrobił się purpurowy. Tak jest, ma pani
rację, panno Evans - wymamrotał Hodge pod nosem. -
Wygląda na to, że program chroniący dostępu do
poszczególnych działów musi być poprawiony lub wręcz
napisany od nowa. To wprost upokarzające, że dwóch facetów
w tak prosty sposób przechytrzyło skomplikowany system
bezpieczeństwa. Przykro mi, ale ma pani absolutną rację.
Joe chrząknął i zasłonił dłonią usta, żeby ukryć uśmiech,
który pojawił się na jego twarzy. Jego błękitne oczy lśniły
jednak wesołym blaskiem. Postanowił włączyć się do
rozmowy, w obawie, że ta mała drapieżna kotka za chwilę
jeszcze bardziej upokorzy kapitana.
- Co jest z Carlem Mabrym? Użył pan podczas rozmowy o
nim czasu przeszłego. Czy należy z tego wnioskować, że on
nie żyje?
- Samobójstwo - skwitował jednym słowem Hodge. - On
naprawdę wierzył w to, że projekt Nocny Jastrząb prowadzi do
155
szerzenia zła na świecie i uważał, że powinien być jak
najprędzej przerwany - wyjaśnił. - Carl Mabry działał z
pobudek ideowych, a Cal robił to wszystko głównie dla
pieniędzy. Wspólnie mogli jednak spowodować takie
problemy, że Kongres na pewno nie przyznałby dalszych
funduszy na kontynuowanie tego projektu. Carl Mabry miał
świetny plan, trzeba mu to przyznać, biorąc pod uwagę
panujące obecnie nastroje i tendencje. Wiadomo przecież, że
Waszyngton nie lubi wydawać pieniędzy na projekty, które już
w czasie pierwszych prób się nie sprawdzają. Natknęliśmy się
też na powiązania łączące Carla Mabry z terrorystyczną grupą
o nazwie Najpierw Pomóżmy Ameryce. To ideowi
wywrotowcy, ale trudno mi powiedzieć, czy uda nam się
cokolwiek im udowodnić, szczególnie teraz, gdy Mabry nie
żyje. Wiemy natomiast z całą pewnością, że zarówno pani,
panno Evans, jak i pan, pułkowniku Mackenzie, mieliście w tej
akcji zginąć. Uznali was za swoich groznych wrogów, których
w pierwszej kolejności należy zlikwidować.
- Muszę ich dostać, Hodge - wycedził Joe przez zęby.
- Tak jest, panie pułkowniku. FBI już nad tym pracuje.
Caroline ziewnęła przeciągle. Mimo że przecież spała cały
dzień, była ledwo żywa. To z pewnością były najbardziej
wyczerpujące dwadzieścia cztery godziny w jej życiu.
Joe oparł się o krzesło, zaplótł ręce na karku i przyglądał się
jej przez chwilę. Potem zwrócił się do kapitana.
- Będzie pan pierwszym, kapitanie, który się dowie - zaczął
leniwie - że panna Evans i ja pobieramy się wkrótce.
Kapitan spojrzał z niedowierzaniem najpierw na Caroline, a
potem na Joego. Był najwyrazniej całkowicie zaskoczony tą
wiadomością, ale już po chwili otrząsnął się i wyjąkał
urywanym głosem:
- Zatem życzę panu wiele szczęścia, pułkowniku. To znaczy
wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia i pani, i panu.
Wiele, wiele szczęścia...
156
- Dziękuję, prawdopodobnie będę go bardziej potrzebował,
niż mi się wydaje - rzekł Joe ze śmiechem.
Zaledwie dwa tygodnie pózniej, przy akompaniamencie
oklasków zgromadzonej tu śmietanki towarzyskiej
Waszyngtonu, Caroline odtańczyła walca w ramionach swego
nowo poślubionego małżonka. Olbrzymia sala balowa
wypełniona była mężczyznami w czarnych, nienagannie
skrojonych smokingach i kobiet w najbardziej wyszukanych
toaletach. Przeważały jedwabie i satyny przystrojone
drogocenną biżuterią.
Młoda para wyglądała wręcz zniewalająco i Caroline
wielokrotnie wychwyciła wśród tłumu dam pełen zachwytu
wzrok, dość bezceremonialnie skierowany na Joego, a
następnie przenoszony na nią, ale już bez tego podziwu, a
raczej z pewną dozą krytycyzmu. Pod wpływem tych spojrzeń
straciła humor i poczuła się lekko sfrustrowana.
- Może powinniśmy byli jeszcze trochę poczekać? -
powiedziała, pełna wątpliwości.
- Poczekać? Ale z czym?
- Jak to z czym? Ze ślubem, oczywiście.
- Ale dlaczego? Na miłość boską, Caroline! - Joe mocniej
objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
- O co chodzi?
- O twoją rodzinę - wymamrotała cicho.
- Nie martw się o nich. Tata mnie zrozumie. Kiedy on
postanowił ożenić się z Mary, wystarczyły mu dwa dni na
zrealizowanie planów. I tak czuję się gorszy, bo mnie zajęło to
aż trzy.
- A czemu generał Ramey jest dziś w tak doskonałym
humorze?- - zmieniła temat na bezpieczniejszy.
- Bo bardzo lubi, kiedy jego oficerowie żenią się. Stają się
wówczas bardziej stateczni i nie uganiają się za dziewczynami.
157
A poza tym podobno Kongres przyznał już pieniądze na
kontynuację naszego projektu.
W ostatnich dniach wszczęto postępowanie przeciwko
ugrupowaniu Najpierw Pomóżmy Ameryce. Zarówno Joe, jak i
Caroline zeznawali w tej sprawie w charakterze świadków.
Testy związane z projektem Nocny Jastrząb dobiegały
powoli końca i jak okazało się, system laserowy działał od
momentu wykrycia sabotażu bez zarzutu. Szkody, jakie
poczynił w programie komputerowym Cal, zostały odnalezione
i zweryfikowane. Po ostatecznym zamknięciu testów Joe miał
zostać dowódcą pierwszej tego typu taktycznej eskadry
lotnictwa w Langley w Wirginii.
- Cudownie wyglądasz w bieli - szepnął jej Joe do ucha.
- To miło, bo bardzo lubię biel.
- Ale najpiękniej ci, gdy owinięta jesteś w białe
prześcieradło.
- No, coś takiego - żachnęła się. - Ale to dobrze się składa, bo
już wkrótce mam zamiar wziąć lekcje pilotażu i będę
potrzebowała kilka kombinezonów. Jak wszyscy wiedzą, są
one na ogół białe.
- Słucham? Lekcje pilotażu?- A co to znowu za pomysł? -
wyrzucił z siebie nieco nerwowo i spojrzał na Caroline
badawczym wzrokiem.
- Coś nie tak? - zapytała zaczepnie.
- Jeśli koniecznie chcesz nauczyć się latać, ja cię tego nauczę
- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Ale ona nic sobie z tego nie robiła.
- Nie, nie ma mowy, zszarpałabym ci nerwy. To po pierwsze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]