[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rison już wrócił do Australii. Nie zdradziła, co z tej wizyty wynikło, ale najwyrazniej
monarcha traktował Rafaela jak członka rodziny i zamierzał uczestniczyć w jego życiu.
Simone przybyła wcześniej do wiejskiej gospody, gdzie postanowiły zjeść posiłek
w południe. Zamówiła sobie wodę mineralną i bagietkę bez masła ani żadnych dodat-
ków. Gabrielle przyszła kilka minut pózniej. Poprosiła o to samo oraz o słabą kawę z
mlekiem, bez cukru, i kakao.
- Ciąża to nie zabawa - westchnęła. - Praktycznie nie wolno jeść nic dobrego:
miękkich serów, wina, kawy, nie wspominając o czekoladzie.
- Podobno szpinak jest wskazany - zachichotała Simone.
Gabrielle obrzuciła ją zgorszonym spojrzeniem.
- Wczoraj nie piłaś wina do obiadu - zauważyła.
- Bolała mnie głowa.
- Przedwczoraj też.
- Z tego samego powodu. Zresztą ostatnio wolę herbatę. Tylko nie zdradz mnie
przed moimi dystrybutorami - dodała konspiracyjnym szeptem.
- Podobno powierzyłaś dystrybucję zastępcy, nie wypominając, ile roboty zwalasz
na mnie - wytknęła Gabrielle.
- Gdyby ci nie odpowiadała, to byś o nią nie prosiła - odparowała Simone, zadowo-
lona, że Gabrielle nie widzi jej oczu za ciemnymi okularami.
- Racja, ale ciekawi mnie, dlaczego ciebie ostatnio znudziła. Spacerujesz całymi
dniami po ogrodzie albo go pielęgnujesz. Martwimy się z Lucienem o ciebie. Jeśli prze-
szkadza ci obecność nowożeńców w Caverness, powiedz to wprost.
R
L
T
- Wręcz przeciwnie! - zaprzeczyła żarliwie Simone, ujmując jej dłoń. - Uwielbiam
na was patrzeć. Cieszę się waszym szczęściem i miłością.
W tym momencie przyniesiono im skromny posiłek.
- Zastanawia mnie, dlaczego nagle zmieniłaś nawyki, również żywieniowe - cią-
gnęła Gabrielle. - Luc twierdzi, że to z powodu mężczyzny. Schudłaś ostatnio. Prawie nic
nie jesz.
- Przeszłam na dietę.
- A nie powinnaś... w twoim stanie.
Simone w milczeniu upiła łyk wody. Gabrielle wreszcie straciła cierpliwość.
- Czekasz, aż spytam, kto jest ojcem?
- Nie. - Simone odstawiła szklankę, wzięła głęboki oddech. - No dobra, zgadłaś.
Jestem w ciąży.
- Od jak dawna?
- Od dziesięciu tygodni.
- Cholera, nie lubię mieć racji! Szkoda, że nie zaufałaś mi na tyle, żeby mi powie-
rzyć swój sekret - dodała z goryczą.
Simone wstydziła się własnej głupoty. Na próżno liczyła, że tabletki o minimalnej
zawartości hormonów ją ochronią.
- Musisz mu powiedzieć - orzekła Gabrielle.
- Komu?
- Mojemu bratu, synowi Josien, Harrisona i Etienne'a. Właścicielowi Angels Lan-
ding, następcy tronu jakiegoś przeklętego państewka. Ojcu twojego dziecka.
- Rafael nie zabiegał o zaszczyty. Wiadomość o pokrewieństwie z królem spadła na
niego jak grom z jasnego nieba.
- Mimo to nadal mam ochotę stłuc go na kwaśne jabłko. Czy skontaktował się z to-
bą od naszego ślubu?
- Nie. Zresztą wcale się tego nie spodziewałam. Spędziliśmy razem tylko jedną
noc. Nic dla niego nie znaczyła - dodała, odwracając wzrok, żeby przyjaciółka nie wi-
działa rozpaczy w jej oczach.
- Tym niemniej coś z niej wynikło - zauważyła Gabrielle.
R
L
T
- Rafael ma obecnie zbyt wiele zobowiązań, by obarczać go jeszcze jednym - pro-
testowała Simone.
- Sam je na siebie nałożył. Do diabła, Simone, zamierzasz zgotować temu maleń-
stwu taki los, jaki przypadł w udziale Rafaelowi? Chcesz, żeby dorastało bez ojca?
- Nie. Ja je kocham.
Gabrielle łzy pociekły z oczu. Upiła łyk kawy.
- To go zawiadom.
- Dobrze, ale jeszcze nie teraz.
Nie dodała tylko, że nie wie, kiedy zbierze się na odwagę.
Rezydencja Etienne'a, w stylu hiszpańskim, zbudowana z kamienia, przypominała
niedostępną twierdzę. Starsza niż Caverness, stała na stoku wzgórza ponad doliną. Rafael
na próżno dokładał wszelkich starań, by nie ulec urokowi pięknych krajobrazów i wspa-
niałej posiadłości. Wbrew woli polubił to miejsce. Etienne chciał, żeby zamieszkał w pa-
łacu w stolicy, ale odmówił. Wolał zostać w winnicy, którą przywracał do życia. Nie
pragnął luksusu ani splendoru.
Gazety zamieszczały dziesiątki zdjęć jego i Etienne'a od dnia przyjazdu. Trudno
było nie dostrzec podobieństwa. Reszty dokonało proste oświadczenie króla: Powitajmy
w Maracey Rafaela Alexandra de Morsaya, syna Etienne'a".
Prasa oszalała. Dziennikarze nazywali go świętym lub grzesznikiem. Przypusz-
czalnie każde z określeń w jakimś stopniu odpowiadało prawdzie.
Rafael uśmiechnął się niewesoło. Przebywał tu od miesiąca. Wkładał całą energię
w uporządkowanie winnicy. Od czasu do czasu Etienne zapraszał go na oficjalny obiad
lub bankiet. Z czasem zaczął zasiadać u boku króla podczas negocjacji politycznych jako
jeden z doradców. Udział w nich sprawiał mu coraz większą przyjemność. Osiemnaście
godzin pracy dziennie i rozstrzyganie ważnych kwestii politycznych nie pozostawiały
czasu na myślenie o tym, co powiedział Simone. Ani o tym, czego jej nie powiedział.
Harrison nalegał, żeby pojechał do niej do Caverness. Zasugerował, że jeśli nie
chce tam wracać, mógłby zaaranżować spotkanie w Paryżu albo chociaż do niej zadzwo-
R
L
T
nić. Rafael ze sto razy wykręcał numer, ale zawsze dokładał słuchawkę, zanim uzyskał
połączenie.
Co mógł jej zaproponować? Kolejną noc? To mu nie wystarczało. Przelotne spo-
tkania pomiędzy wypełnianiem rozlicznych zobowiązań? Praktycznie niewykonalne. Je-
go własne obejmowały dwa kraje, Simone - całą Europę. Być może przy dobrej woli obu
stron jakoś skorygowaliby swoje plany tak, żeby od czasu do czasu wygospodarować ty-
dzień dla siebie. Takie rozwiązanie też go nie satysfakcjonowało, ale na początek dobre i
to.
Tyle że tym, co jej powiedział w restauracji, z całą pewnością zraził ją do siebie.
Jeżeli w ogóle oczekiwała od niego czegokolwiek, to tylko przeprosin. Przynajmniej tyle
był jej winien. Powinien poprosić ją o wybaczenie tygodnie, miesiące temu, jak najprę-
dzej. Im więcej czasu upływało, tym trudniej było się na nie zdobyć. Zaczął nawet ukła-
dać list: Przepraszam za te bzdury, których nagadałem. Gdybym potrafił zaufać jakiej-
kolwiek kobiecie, to tylko tobie". Czy warunkowe zdanie brzmiało jak usprawiedliwie-
nie? Jego zdaniem nie.
Słońce parzyło mu grzbiet przez cienki materiał koszuli. Pot spływał po plecach,
gdy za pomocą kilofa kopał rowki w twardej, kamienistej ziemi. Ogrodnicy usiłowali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]