[ Pobierz całość w formacie PDF ]
leko! pomyślała. Silnik wył na najwyższych obrotach. Odgłos ten wydał się
Ewie jakiś nienaturalny nie oddalał się ani przybliżał, trwał w niezmiennym
natężeniu. Brzmiało to tak, jakby silnik pracował bez obciążenia, na jałowych
obrotach.
Stoczył się ze skały! pomyślała z przerażeniem. Zsunął się, przewrócił
gąsienicami do góry!
Dopadła swojego pełzaka i zatrzasnęła kopułkę. Wtedy dopiero zdała sobie
sprawę, że to prawie niemożliwe: dyskowaty pojazd nie mógłby przewrócić się
podczas osuwania po zboczu. Chyba. . . chyba że spadł w przepaść.
Szarpnęła dzwignię i gwałtownie ruszyła. Pojazd skoczył do przodu, prawa
gąsienica zakopała się w żwir. Ewa poczuła, jak pełzak gwałtownie zwraca dziób
w prawo i zaczyna się osuwać, zrazu powoli, bokiem, potem coraz szybciej. Pró-
bowała jeszcze hamować, lecz dało to jedynie taki skutek, że pojazd obrócił się
tyłem do kierunku osuwania.
Ewa wyrzuciła amortyzatory zderzeniowe i wtuliła się w fotel. Elastyczne
uderzenie zatrzymało pełzak, kamienie bębniły jeszcze przez chwilę po pance-
rzu, potem ucichły. Uchyliła właz. W tej samej chwili jakiś spózniony kamień
trafił prosto w sterczący ku górze reflektor. Zwiatło zgasło.
Przyświecając ręcznym reflektorem, wyszła z kabiny. Jazgot silnika brzmiał
teraz głośniej. Ogarnęła światłem zbocze. Półka, z której stoczył się pojazd, wid-
niała o kilkadziesiąt metrów wyżej. Niżej, w odległości kilkunastu kroków, widać
było gładkie, równe dno kotliny. Nieco dalej po lewej stronie, między kilkoma
sporymi odłamami skał, smuga reflektora trafiła na lśniącą metalicznie bryłę. Po-
jazd Teda tkwił w wąskim przesmyku między dwoma blokami skalnymi. Gąsie-
nice obracały się. Wyryły dwie bruzdy, odrzucając piasek i kamienny gruz. Teraz
bezradnie wierzgały w powietrzu.
Ewa pobiegła w tamtą stronę. Kopułka była pęknięta. Na fotelu kierowcy leżał
Ted, zgięty w przód, z głową przewieszoną poniżej kolan. Ramieniem napierał na
dzwignię przyspiesznika.
Ewa przez chwilę mocowała się z uszkodzonym zamkiem, wreszcie kopuł-
ka odskoczyła. Uniosła głowę leżącego. Twarz Teda była blada, oczy zamknię-
te. Drżącymi rękami odszukała zawór powietrzny i oświetliła skalę manometru.
Zwietlny punkcik stał nieruchomo na jedynce. Odetchnęła.
Powoli wywindowała Teda z kabiny i z trudem dowlokła do swego pojazdu.
Odpoczęła chwilę, zanim spróbowała podsadzić go do kabiny. Udało się. Ewa za-
trzasnęła kopułkę i włączyła pompy, które wyssały powietrze z kabiny. Napełniła
ją powietrzem z butli, potem rozłożyła oparcie fotela i ułożyła na nim nieprzy-
40
tomnego Teda. Pośpiesznie rozpięła mu skafander i zdjęła hełm. Nie poruszał
się, był blady, wargi miał sinawe. Opanowała się całym wysiłkiem woli. Zwięk-
szyła dopływ tlenu, aż sama odczuła mrowienie w końcach palców i poszarzało
jej w oczach, a skronie rozpulsowały się gwałtownie. Otworzyła apteczkę. Zdję-
ła hełm i wcisnęła w ucho słuchawkę stetoskopu. Dotknęła sondą przegubu Teda
i wsłuchiwała się przez chwilę. Tętno było słabiutkie, ledwo uchwytne ale było.
Rzuciła się do apteczki iniektor odnalazła natychmiast, przez chwilę szukała
właściwej fiolki jest! Nabrała kilka mililitrów przejrzystego płynu, obnażyła
po łokieć rękę chłopca.
Działała jak automat. Zupełnie niespodziewanie przypomniała sobie teraz czy-
tane kiedyś zalecenia instrukcji pierwszej pomocy. Zciągnęła z nieprzytomnego
ciągle Teda skafander i obmacała dokładnie wszystkie kości. Były całe, nie znala-
zła również śladu potłuczeń. Więc to tylko wstrząs i głębokie omdlenie. Ułożyła
go równo na fotelu i przykryła kocem. Policzki Teda zaróżowiła się, wargi nabrały
żywszej barwy.
Ewa uśmiechnęła się. Ujęła w obie dłonie twarz chłopca i patrzyła z radością,
jak odzyskuje przytomność. Przygładziła mu włosy, pochyliła się i lekko dotknę-
ła ustami jego policzka. Zawstydzona tym odruchem, odwróciła się i włączyła
radiostację. Przez chwilę nasłuchiwała, potem wyłączyła aparaturę.
Baza wciąż jeszcze milczała.
Ted otworzył oczy, lecz światło oślepiło go i zamknął je natychmiast z po-
wrotem. Chciał przewrócić się na bok, ostre kłucie przeszyło mu plecy. Poruszył
ręką, napiął mięśnie karku. Czuł ból w całym ciele. Otrzezwiał nieco, ale w żaden
sposób nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się znajduje.
Ted. . . usłyszał nad sobą. Poznał głos Ewy.
Otworzył powoli oczy światło skierowane teraz w bok nie raziło go. Poznał
wnętrze kabiny, wciągnął w nozdrza ostry zapach lekarstw. Obok siedziała Ewa.
Trzymała go za rękę. Jej zmęczona, blada twarz pochylała się nad nim troskliwie.
Co. . . się. . . stało? powiedział szeptem, z wysiłkiem wydobywając każ-
de słowo. Bolały go żebra przy każdym oddechu.
Jak się czujesz? Co cię boli? odpowiedziała pytaniem.
Ciężko oddychać. Wszystko mnie boli. . . Gdzie jesteśmy?
W pełzaku, którym wyruszyłam na pomoc. Twój pełzak tkwi unierucho-
miony między skałami.
A baza?
O jakieś trzysta kilometrów stąd. Nie wiem zresztą, jechałam wciąż twoimi
śladami. . . Niczego nie pamiętasz?
Zaraz. . . przypomnę sobie. Boloty. Pojechałem. . . Potem. . . Potem coś
mnie zaatakowało. . .
41
Uniosło w górę?
Chyba tak! A potem? Nie, nie pamiętam.
Straciłeś przytomność od upadku.
Możliwe. . . Ale to nie było aż tak daleko od bazy!
Silnik widocznie pracował przez cały czas i pełzak pojechał dalej. A przy
upadku zerwał się pewnie kabel zasilania radiostacji.
Teraz dopiero Ted zorientował się, że leży bez skafandra, rozebrany do spode-
nek i przykryty kocem.
Musiałaś się okropnie namęczyć! Przecież ja ważę ponad sześćdziesiąt ki-
logramów!
Na tej planecie tylko pięćdziesiąt sprostowała skromnie.
Popatrzył na nią z uznaniem i ścisnął jej dłoń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]