[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byli przeniknięci oczekiwaniem dóbr i obawą cierpień przyszłego życia? Uwieść młodą
óiewczynę albo kobietę przywiązaną do męża z tym uczuciem, że można umrzeć w jej
de is dide ot KubuÅ› fatalista i jego pan 62
ramionach i popaść nagle w męczarnie bez końca, wyznaj, iż byłoby to najniesłychańszym
szaleństwem.
òieje siÄ™ to wszelako coóiennie.
Dlatego, że luóie nie mają wiary, że oszałamiają samych siebie.
Dlatego, iż wierzenia relig3ne mały mają wpływ na obyczaje. Ale, moja przyja-
ciółko, przysięgam ci, iż pęóisz całą siłą w stronę konfesjonału.
To najlepsze, co mogłabym uczynić.
Szaleństwa mówisz, margrabino; masz jeszcze przed sobą dobre dwaóieścia lat
miłych grzeszków; nie daruj swego; pózniej bęóiesz się kajać i pójóiesz się nimi po-
chwalić u stóp kapłana, jeśli ci to sprawi przyjemność. Ale oto rozmowa przeszła na
óiwnie poważne tory: wyobraznia twoja nabiera straszliwie czarnych kolorów; oto sku-
tek obrzydliwej samotności, w jakiej się pogrążyłaś. Wierzaj mi, odwołaj co rychlej z wy-
gnania młode hrabiątko: przestaniesz wióieć dokoła diabłów i piekło i bęóiesz urocza
jak dawniej. Obawiasz się, że ci to mogę wymawiać, jeśli kiedyś wrócimy do siebie; ale
przede wszystkim może nie wrócimy nigdy; tedy dla obawy mniej lub więcej uzasadnio-
nej pozbawiasz się najmilszej z przyjemności. W istocie ambicja, aby być lepszą ode mnie,
niewarta jest tego poświęcenia.
Baróo słusznie mówisz, margrabio, toteż nie to mnie wstrzymuje&
Powieóieli sobie jeszcze wiele innych rzeczy, których nie pamiętam.
KUBUZ: Pani gosposiu, nap3my się łyczek; to odświeża pamięć.
GOSPODYNI: Nap3my się łyczek& Okrążywszy nieco aleje, pani de La Pommeraye
i margrabia wsiedli do powozu. Pani de La Pommeraye rzekła: Jak mnie to postarza!
Kiedy to przybyło do Paryża, nie większe było jak tyle .
Mówisz o córce damy, którą spotkaliśmy na przechaóce?
Tak. Zupełnie jak w ogroóie: róże więdnące ustępują miejsca świeżym. Czyś się
jej przyjrzał?
Najsumienniej.
Jak ci się wydała?
Głowa óiewicy Rafaela na ciele jego Galatei; a przy tym ta słodycz głosu!
Niewinność spojrzenia!
Skromność obejścia!
Przystojność rozmowy, jaka u żadnej młodej óiewczyny nie uderzyła mnie w tym
stopniu. Oto skutek wychowania!
Skoro trafi na szczęśliwy grunt.
Margrabia pomógł wysiąść pani de La Pommeraye przy bramie; ta zaś nie miała nic
pilniejszego, jak pospieszyć wyrazić naszym skromnisiom, jak baróo była zadowolona
z wykonania roli.
KUBUZ: Jeśli utrzymają się w niej tak, jak rozpoczęły, wówczas, margrabio des Arcis,
nie wywiniesz się, choćbyś był samym diabłem.
PAN: Chciałbym wieóieć, co one mają za zamiar.
KUBUZ: Ja zaś byłbym baróo nierad: to by zepsuło wszystko.
GOSPODYNI: Od tego dnia margrabia stał się częstszym gościem u pani de La
Pommeraye; zauważyła to, nie pytając wszelako o przyczynę. Nie mówiła nigdy pierwsza
o nowych znajomych; czekała, aż sam poruszy tę materię: co margrabia zawsze czynił
skwapliwie i ze zle udaną obojętnością.
MARGRABIA: Czy wióiałaś pani nasze przyjaciółki?
PANI DE LA POMMERAYE: Nie.
MARGRABIA: Wiesz pani, że to nie jest zbyt pięknie? Jesteś bogatą; one w niedo-
statku; i nie ofiarujesz im bodaj łyżki zupy od czasu do czasu!
PANI DE LA POMMERAYE: Myślałam, że lepiej mam zaszczyt być znaną panu
margrabiemu. Miłość użyczała mi niegdyś zalet, obecnie przyjazń użycza przywar. Zapra-
szałam z óiesięć razy, nie zdoławszy ich ściągnąć ani raz jeden. Wzbraniają się odwieóać
mnie, wskutek swoich osobliwych pojęć; kiedy ja bywam u nich, muszę zostawiać pojazd
na rogu ulicy i przemykać się w najskromniejszym oóieniu, bez różu i brylantów. Nie
trzeba się zanadto óiwić ich oględności; fałszywa plotka wystarczyłaby, aby odwrócić
de is dide ot KubuÅ› fatalista i jego pan 63
od nich serce osób dobroczynnych i pozbawić je pomocy. Tak, margrabio, snadz czynić
dobrze musi baróo wiele kosztować&
MARGRABIA: Zwłaszcza dewotów&
PANI DE LA POMMERAYE. Skoro najlżejszy pozór wystarczy, aby zwolnić od
tego. Gdyby wieóiano, że się nimi interesuję, powieóiano by zaraz: są pod opieką pani
de la Pommeraye, nie trzeba im niczego& I oto przepadły jałmużny.
MARGRABIA: Jałmużny!
PANI DE LA POMMERAYE: Tak, panie, jałmużny!
MARGRABIA: Pani je znasz i zmuszone są żyć z jałmużny?
PANI DE LA POMMERAYE: Znowuż, margrabio, wióę, że mnie już nie kochasz
i że część twego uznania przepadła wraz z tkliwością. Więc gdyby te kobiety były na łasce
swej parafii, któż ci powiada, iż to z mojej winy?
MARGRABIA: Przepraszam, pani, przepraszam stokrotnie; zbłąóiłem. Ale dlacze-
góż odsuwać życzliwą pomoc przyjaciółki?
PANI DE LA POMMERAYE: Ach, margrabio, nam, luóiom światowym, niełatwo
jest zrozumieć delikatne skrupuły tych dusz zranionych przez życie. Nie czują się w prawie
przyjęcia pomocy od kogokolwiek.
MARGRABIA: Ależ to znaczy odjąć nam najlepszy sposób czynienia pokuty za nasze
szalone marnotrawstwa.
PANI DE LA POMMERAYE: Wcale nie. Przypuszczam na przykład, iż margrabia
des Arcis tknięty jest współczuciem; czemuż nie użyczy swej pomocy za pośrednictwem
rąk baróiej godnych?
MARGRABIA: I mniej pewnych.
PANI DE LA POMMERAYE: To możliwe.
MARGRABIA: Powieó mi, pani, gdybym im posłał z jakie dwaóieścia ludwików,
czy mniemasz, że by odmówiły?
PANI DE LA POMMERAYE: Jestem tego pewna; i czyż odmowa zdałaby ci się
przesadną ze strony matki posiadającej tak uroczą córkę?
MARGRABIA: Czy wiesz, że miałbym pokusę odwieóić je kiedy?
PANI DE LA POMMERAYE: Chętnie wierzę. Margrabio, margrabio, miej się na
baczności: oto poryw współczucia baróo coś nagły i baróo podejrzany.
MARGRABIA: Jak bądz się rzeczy mają, czy sąóisz, że by mnie przyjęły?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]