[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skupiska odcinające się od tła płótna, podobne do wielkich strupów na wielu ranach. W
Konstantynopolu, w ponad tysiącu kościołów stolicy, znajdowały się relikwiarze, o których
mówiło się, że zawierają cząstkę Zwiętej Krwi Jezusa. Wiele z nich zostało przywiezionych
do Europy przez krzyżowców po grabieży miasta z 1204 roku. To pojawienie się relikwii
Krwi Chrystusowej, które oddziaływało niezwykle na wyobraznię człowieka średniowiecza,
ponieważ było ściśle powiązane z misterium Eucharystii, mogło prawdopodobnie mieć
wpływ na przekształcenie legendy o świętym Graalu. W najstarszych wersjach tej legendy był
on tylko cudowną misą, opisywaną w niektórych podaniach celtyckich, natomiast właśnie w
latach bezpośrednio po czwartej krucjacie zaczyna być opiewany jako Kielich Ostatniej
Wieczerzy albo kielich, do którego Józef z Arymatei zebrał krew, która wypłynęła z
przebitego boku Jezusa ukrzyżowanego. Tak czy inaczej te relikwiarze Krwi Chrystusowej
były niewielkimi ampułkami wykonanymi z kryształu albo kryształu górskiego, które
zawierały minimalną ilość wyschniętej krwi. Uwzględniając fakt ich bizantyjskiego
pochodzenia, wszystko skłania do przypuszczeń, że ta wyschnięta krew została zeskrobana
właśnie ze skrzepów obecnych swego czasu na całunie. W tym to znaczeniu relikwie te
rzeczywiście były prawdziwe, ponieważ zawierały krew pochodzącą z przedmiotu uważanego
za autentyczny całun Chrystusa i były poświadczone autorytetem cesarza Konstantynopola.
Jeśli tak było w istocie, nie dziwi to, że ludzie byli gotowi zapłacić za nie astronomiczne
sumy, aby je mieć.
Jeśli zakon Zwiątyni był w jakimś stopniu dotknięty oddziaływaniem herezji, to nie
jest zaskoczeniem, że pomyślał o zapewnieniu sobie na tyle potężnego lekarstwa, aby
przeciwstawić się swym problemom na forum wewnętrznym w sposób dyskretny i
niewidoczny dla innych. Wyżsi dostojnicy zakonni spełniali delikatne misje dyplomatyczne
dla cesarzy bizantyjskich i znali dobrze pałac cesarski w Konstantynopolu. Zaniepokojony
szerzeniem się nauczania katarów, które przenikało do znacznej części społeczności
chrześcijańskiej i Kościoła katolickiego, zakon templariuszy zamierzał leczyć niedowiarstwo
niektórych swych znaczących przedstawicieli w ten sam prosty, skuteczny sposób, w jaki
swego czasu zostało przezwyciężone niedowiarstwo Tomasza. Apostoł ten oświadczył, że nie
uwierzy w Jezusa zmartwychwstałego, dopóki nie zobaczy i nie dotknie rany Jego otwartego
włócznią boku. W ten sam sposób także templariusze, których dręczyły wątpliwości,
zostaliby uleczeni z nich w momencie, gdy będą mogli zobaczyć na własne oczy znaki
człowieczeństwa Jezusa odciśnięte na tej zadziwiającej relikwii. Widzieć i także dotknąć: jak
już mówiliśmy, opierając się na historycznych zródłach, templariusze mieli zwyczaj
oddawania czci całunowi w ramach liturgii, która przewidywała całowanie ran stóp.
W świetle tych rozważań nie wydaje się już dziwne, że śledczy prowadzący
przesłuchania w Langwedocj i kładli tak wielki nacisk na sprawy herezji i czarów, akcentując
te kwestie w sposób nienaturalnie przesadny w porównaniu z innymi regionami. Nie jest
wykluczone, że w przeszłości właśnie na tych terenach było głośno o jakimś skandalu, były
pewne pogłoski albo przynajmniej wiadomo było o mało ortodoksyjnych sposobach
postępowania, które wzbudziły cień podejrzenia. Może był to tylko jeden przypadek albo
dwa, ale w tych okolicach nawet jeden albo dwa przypadki były więcej niż wystarczające.
Jest rzeczą znamienną, że wielu współczesnych chrześcijan ma tendencję do patrzenia
na Całun Turyński jako na dowód tego, że Jezus prawdziwie zmartwychwstał. Natomiast
templariusze - o ile przyjmiemy, że strzegli całunu, jak wszystko na to wskazuje - szukali w
nim prawdy całkowicie odmiennego rodzaju. Co do tego, że Jezus zmartwychwstał, nie mieli
wątpliwości; im było potrzebne, aby zobaczyć, że Chrystus naprawdę umarł. Decyzja
przywódców templariuszy, aby zachować w tajemnicy przechowywanie całunu i jego kult w
zakonie, z czasem okazała się tragicznym w skutkach błędem. Zasadniczo nie jest rzeczą
właściwą pisanie o historii, gdy jest się mądrym poniewczasie, a następnie snucie
przypuszczeń na temat tego, co mogłoby się wydarzyć: istniejące fakty są jednak oczywiste.
Tożsamość całunu oraz jego charyzmat były niewątpliwie w stanie uchronić zakon
templariuszy od jakiejkolwiek próby oskarżenia o przestępstwa przeciw religii. Jeśli cały
świat chrześcijański wiedziałby na pewno, kim jest naprawdę tajemniczy bożek
templariuszy, jeśli mógłby go zobaczyć i widzieć, jaką czcią otaczają tę relikwię przywódcy
zakonu, to czarna legenda Bafometa nie narodziłaby się nigdy, a wszystkie inne oskarżenia
wysunięte przez Filipa Pięknego sprowadziłyby się do garści dworskich plotek.
Na podstawie zródeł będących w naszym posiadaniu nie jesteśmy w stanie
powiedzieć, kiedy dokładnie całun stał się własnością Zwiątyni i kiedy nią przestał być,
przechodząc w ręce innych strażników. Jedyną rzeczą, którą wiemy, jest fakt, że całun
pozostał w zakonie przez pewien czas i pozostawił po sobie niezatarte ślady w jego
duchowości. Niektórzy autorzy - jak Dubarle, Zaccone, Raffard de Brienne i Alessandro
Piana - uważają, że całun po splądrowaniu Konstantynopola dostał się bezpośrednio w ręce
rodziny La Roche. Osobiście podzielam także ten pogląd w oparciu o dostępne zródła
historyczne. Historyk Willy Muller utrzymuje natomiast, że przez pewien czas całun był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl