[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstawiennictwo ruskiego księcia w sporze z bratem. Może i krakow-
ski biskup Baldwin tego się obawiał, doradzając Bolkowi pojednanie
ze Zbigniewem. Przeważyło jednak w tej sprawie ostatecznie zdanie
Skarbimira, który przedstawił księciu, że gdyby wygnać Zbigniewa,
jak niektórzy zawziętsi radzili, ani chybi do cesarza się uda i jego
pomoc uzyska. Do rozgrywki zaś z cesarzem Bolesław nie czuł się
jeszcze na siłach, trzeba było wpierw z Pomorzem kończyć. Jako pan
całej Polski i wielki książę, przyjął tedy hołd od Zbigniewa, oddając
mu w lenno Mazowsze z warunkiem dostarczania posiłków na po-
morską wyprawę i zburzenia grodu w Kurowie, który strzegł prze-
prawy przez Wisłę. Osadziwszy przychylnego sobie biskupa Szymona
na płockiej stolicy, Bolesław ruszył z powrotem do Wrocławia, dokąd
wzywały go pilne sprawy czeskie. Strącony bowiem z praskiego tronu
Borzywój wraz z bratem Sobiesławem uszli do Polski, a z nimi nie-
dobitki rodu Wrszowców, który Zwiętopełk zniszczyć postanowił.
Chociaż więc sprawy czeskie układały się pomyślnie, Bolesław je-
chał do Wrocławia zgryziony, że mając zewsząd ręce związane, nie
zdołał raz na zawsze skończyć ze Zbigniewem, którego przysiędze już
nie ufał.
Bogusław chodził koło Bolka, widząc, że książę zaciął się
w milczeniu. Wreszcie nie mógł wytrzymać i zapytał:
- Teraz zaś chyba rychło będę mógł swoją pieśń zanucić?
Bolesław patrzył przez chwilę w zamyśleniu na ulubieńca, po czym
odparł:
92
- Będziesz mógł. Póki nie skończym z Pomorzem, nie skończym
z knowaniami. Ale dość mi już krew tracić na marne.
- Tak myślę - odparł Bogusław - że książę Zbigniew pomiarkował,
iż z nami nie wygra. Jako i nikt - dodał z przechwałką.
Bolesław uśmiechnął się mimo woli, ale zaraz twarz mu zmierzchła
i dorzucił ostro:
-Nijaki on książę. Lennik mój, którego, jeśli zechcę, zegnam
z dzielnicy. Niechże tedy strzeże mej łaski... jak oczu w głowie.
Bogusław wiedział, że Bolko nie zwykł grozić po próżnicy. Ale
Zbigniew o tym nie myślał. Miał jeszcze licznych i potężnych stron-
ników wśród wielmożów, którym nie na rękę było wzmocnienie wła-
dzy książęcej, oraz cesarza w odwodzie. Ale i Bolko nie zasypiał
sprawy. Głowę gniazda Zarębów, wojewodę Magnusa, przeciągnął na
swoją stronę, arcybiskupa Marcina zaś, za którym stała przeważna
część wyższego duchowieństwa, dopomógł mu pozyskać przypadek.
Zawzięty starzec wielce był oburzony pozbawieniem wolności i gdy
z kolei Bolesław prosił go o rozmowę, chcąc go przekonać, że tylko
będące obowiązkiem arcybiskupa nawrócenie Pomorza kres zdoła po-
łożyć napaściom i rozdwojeniu, spotkania odmówił, oświadczając, że
skoro jego o radę nie pytano, w sprawach Kościoła sam stanowić bę-
dzie. Nic pożegnawszy się z księciem, wyruszył z Krakowa i zatrzy-
mał się znowu w Spicymicrzu, gdzie naprzeciw niego wyjechał
gnieznieński archidiakon Mikołaj, by się nad nowym położeniem na-
radzić. Staruszek pomstował na Bolesława i przed wyruszeniem do
Gniezna kapelanowi swemu kazał mszę dziękczynną odprawić za
uwolnienie -jak mówił - z rąk Filistynów.
Konie już czekały gotowe do drogi, arcybiskup zaś, jak zazwyczaj,
z celebrującym kapłanem konfesję odmawiał, gdy przed kościołem
rozległy się wrzaski. Staruszek dzwignął się, by złajać służbę za nie-
przystojne zachowanie, gdy jeden z pachołków wpadł do kościoła
i krzyknął:
- Ratujcie się, wielebny panie, Pomorce!
93
Jakoż wrzaski i odgłosy walki dochodziły już z cmentarza, przez
który wielu wraz z archidiakonem Mikołajem rzuciło się do ucieczki,
gdy inni tymczasem chowali się pod ławy i gdzie się dało. Kapelan
przycupnął za ołtarzem i nagle arcybiskup ujrzał się sam w opustosza-
łym kościele. Jakby mu lat ubyło, skoczył na schody do chóru,
a stamtąd przedostawszy się na podstrysze, wspiął się na belki wiąza-
nia i tam się przytaił, nasłuchując wrzasków i hałasu wywracanych
sprzętów. Potem uspokoiło się wszystko, ale Marcin długo jeszcze
leżał cicho, jak trawa pod kamieniem, czując jeno, jak drętwieje mu
całe ciało w niewygodnym położeniu, modląc się żarliwie i śluby
wielkie składając za ocalenie. Gdy wreszcie pomiarkował, że napast-
nicy musieli już odejść, sił mu zbrakło, by zejść, jeno słabym głosem
wzywał pomocy.
Nie czekał długo, załoga bowiem gródka w Uniejowie, powiado-
miona o napadzie, ruszyła natychmiast z pomocą, ale Pomorzan już
nie udało się dopaść. Od kapelana, który ocalał, przytaiwszy się za
ołtarzem, dowiedzieli się, że napastnicy pojmali jeno archidiakona,
którego - złudzeni bogatym ubiorem - wzięli za arcybiskupa, zrabo-
wali relikwie, naczynia i szaty kościelne i potłukłszy sprzęty, odeszli.
Zaczęto szukać arcybiskupa. Zciągnięty z podstrysza i odniesiony na
plebanię sędziwy arcybiskup ze strachu i nadmiernego wysiłku sła-
bował przez kilka dni, ale wstawszy, przywołał kapelana i rzekł:
- Teraz nam dopiero iście dziękczynną mszę odprawić, że nas Bóg
z rąk prawdziwych Filistynów ocalił. Nie będzie spokoju, póki się ich
do stóp krzyża nie przygnie.
Jakoż gdy wojewoda Skarbimir zbierał wojska pod Inowrocławiem
na walną wyprawę przeciw Pomorcom, na równi z możnowładcami
i prostymi wojami ciągnęły do niego na rozkaz arcybiskupa poczty
duchownych dostojników. Apostołów ni męczenników między nimi
nie było, ale do broni nawykli na równi z rycerstwem i jak ono nie
gardzili doczesnymi korzyściami, zwłaszcza gdy walka z poganami
także korzyść dla duszy obiecywała.
94
Skarbimir zamierzał ciągnąć w dół Wisły, po czym na zachód się
zwrócić i dotrzeć do morza.
Książę najchętniej sam objąłby dowództwo, ale trzymały go na
miejscu sprawy czeskie. Zwiętopełk, obsiadłszy Pragę, nie zamyślał
wykonać dawniej przyjętych zobowiązań, a tym mniej ulegać Bole-
sławowi. Czuł się pewny na tronie, zyskawszy uznanie cesarza,
zwierzchniego pana Czech, któremu jako lennik do pomocy był zo-
bowiązany. Cesarskie zaś zamiary wobec Polski nie mogły budzić
wątpliwości i należało się od strony Czech ubezpieczyć. Bolesław, by
nie odciągnąć sił od pomorskiej wyprawy, sam ze swą drużyną jeno
siedział w Kozlu i odbudowywał spalony zdradą Zbigniewa gród.
Siedział z nim i Bogusław, wbrew swemu zwyczajowi nie napiera-
jąc się nawet lecieć do Skarbimira. Uzyskał przyrzeczenie, że książę
nad najemnym hufcem powierzy mu dowództwo, i czekał cierpliwie
na ukończenie odbudowy grodu, która szybko posuwała się naprzód.
Książę zbyt wielką wagę przywiązywał do sprawy pomorskiej, by
w wyprawie nie wziąć udziału; wiedział tedy Bogusław, że i jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]