[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedziała.  Zmierzają chyba do wieży przed nami.
 Jak daleko przed nami?
 Trudno powiedzieć, ponieważ przecinamy cienie.
Szlak znaczyła poczerniała trawa podobny efekt wywoływał u wszystkich
krzewów i drzew, które wyciągały nad nim gałęzie. Wił się teraz pomiędzy wzgó-
rzami. Schodziłem z niego i wracałem za każdym razem okolica zdawała się ja-
śniejsza i cieplejsza. Zcieżka miała tu takie działanie, choć w okolicach Kashfy
była prawie niewidzialna  to dowód, jak daleko zapuściliśmy się w dziedzinę
Logrusu.
Za kolejnym zakrętem szlaku, z prawej strony, usłyszałem rżenie.  Przepra-
szam  rzuciłem.  Przyszła dostawa.
119
Zbiegłem ze ścieżki i wkroczyłem w zagajnik drzew o owalnych liściach. Tu-
panie i parskania dobiegały do mnie gdzieś z przodu. Cienistymi dróżkami podą-
żałem za głosem.
 Zaczekaj!  krzyknął Luke.  Nie powinniśmy się rozdzielać. Jednak
drzewa rosły gęsto i niełatwo przejechałby tędy jezdziec na koniu.
 Nie martw się!  wrzasnąłem i ruszyłem dalej.
. . . I właśnie dlatego znalazł się w tym miejscu.
W pełni osiodłany, z uzdą wplątaną w gęste liście, przeklinał w końskiej mo-
wie, szarpał głową na boki, walił kopytami o ziemię. Stanąłem i patrzyłem.
Być może sprawiłem wrażenie, że wolałbym raczej włożyć adidasy i pobiec
przez Cień niż jechać na grzbiecie zwierzęcia doprowadzonego niemal do szaleń-
stwa przez zachodzące zmiany. Albo pojechać na rowerze. Czy skakać na żabiej
lasce.
To wrażenie nie byłoby całkiem błędne. Rzecz nie w tym, że nie umiem nimi
kierować. Chodzi o to, że nigdy ich specjalnie nie lubiłem. To fakt, nie korzysta-
łem z takich cudownych koni jak Morgenstern Juliana, Gwiazda taty czy Glem-
denning Benedykta, które pod względem długości życia, siły i wytrzymałości by-
ły wobec normalnych koni tym, czym Amberyci wobec mieszkańców większości
cieni.
Rozejrzałem się, ale nie zauważyłem rannego jezdzca.
 Merlinie!  usłyszałem wołanie Luke a, ale obiekt mojej uwagi znajdował
się o wiele bliżej. Podszedłem ostrożnie, żeby nie spłoszyć go bardziej.  Nic ci
się nie stało?
Wysłałem zamówienie na konia. Każda pociągowa szkapa by się nadała, żeby
dotrzymać kroku moim towarzyszom.
Znalazłem jednak zwierzę absolutnie cudowne, w czarne i pomarańczowe pa-
sy, jak tygrys. Przypominał tym Glemdenninga z jego czerwono-czarnymi pasami.
A że nie wiedziałem, skąd pochodzi wierzchowiec Benedykta, chętnie uznałem,
że jest to kraina magii. Podszedłem wolno.
 Merle! Co się dzieje?
Nie chciałem krzyczeć w odpowiedzi, żeby nie straszyć biednego zwierzaka.
Delikatnie położyłem mu dłoń na szyi.
 Już dobrze  powiedziałem.  Lubię cię. Uwolnię cię i zostaniemy przy-
jaciółmi. Zgoda?
Nie spieszyłem się z wyplątywaniem uzdy. Drugą ręką gładziłem jego szyję
i barki. Wolny, nie odskoczył, ale jakby mi się przyglądał.
 Chodz.  Chwyciłem uzdę.  Tędy.
Poprowadziłem go drogą, którą przyszedłem. Zanim wyszliśmy z lasu, uświa-
domiłem sobie, że naprawdę go lubię. Zaraz potem spotkaliśmy Luke a z mie-
czem w dłoni.
120
 Wielki Boże!  zawołał.  Nic dziwnego, że tak długo to trwało. Zdążyłeś
go pomalować!
 Podoba ci się?
 Gdybyś kiedyś chciał się go pozbyć, dam ci dobrą cenę.
 Chyba go nie sprzedam.
 Jak się zwie?
 Tygrys  odparłem bez namysłu. Potem wskoczyłem na siodło.
Wróciliśmy na szlak, gdzie nawet Dalt zerkał na Tygrysa z czymś w rodzaju
podziwu. Nayda pogładziła czarno-pomarańczową grzywę.
 Teraz może zdążymy  powiedziała.  Jeśli będziemy się spieszyć.
Wprowadziłem Tygrysa na ścieżkę. Pamiętając opowieść taty o wpływie Czar-
nej Drogi na zwierzęta, przewidywałem najrozmaitsze reakcje. On jednak nie
zwracał na nic uwagi. Wypuściłem powietrze  nie zauważyłem nawet, że
wstrzymuję oddech.
 Na co zdążymy?  spytałem.
Ustawiliśmy się w szyku: Luke na czele, Dalt za nim, po prawej, Nayda po
lewej stronie ścieżki, w tyle, ja za nią, po prawej.
 Nie wiem na pewno  odparła.  Coral nadal jest uśpiona. Ale wiem, że
już jej nie wiozą. Mam wrażenie, że porywacze schronili się w wieży, gdzie szlak
jest o wiele szerszy.
 Hm. . .  mruknąłem.  Zauważyłaś może, jaka jest prędkość zmian sze-
rokości na jednostkę długości tej ścieżki?
 Studiowałam nauki humanistyczne  przypomniała mi z uśmiechem. 
Nie pamiętasz?
Odwróciła się natychmiast i spojrzała na Luke a. Był o długość konia przed
nami, wpatrzony przed siebie. . . choć jeszcze przed chwilą się oglądał.
 Niech was licho!  mruknęła.  Kiedy jestem tu z wami dwoma, ciągle
myślę o szkole. A potem zaczynam o tym mówić. . .
 Po angielsku  dodałem.
 Powiedziałam to po angielsku?
 Tak.
 Do diabła! Ratuj, gdyby się to powtórzyło, dobrze?
 Oczywiście. To chyba dowodzi, że podobało ci się tam, chociaż wykony-
wałaś tylko rozkazy Dary. No i jesteś prawdopodobnie jedynym demonem, który
ukończył Berkeley.
 Tak, podobało mi się, choć nie byłam pewna, który z was jest który. To
najpiękniejsze dni mojego życia, z tobą i Lukiem, w szkole. Przez całe lata usiło-
wałam poznać imiona waszych matek, żeby wiedzieć, którego mam chronić. Ale
obaj byliście tacy skryci.
 Mamy to chyba w genach  zauważyłem.  Miło mi było w twoim to-
warzystwie jako Vinty Bayle. . . i wdzięczny jestem za ochronę także w innych
121
postaciach.
 Cierpiałam  mówiła dalej  kiedy Luke rozpoczął te doroczne zamachy
na twoje życie. Gdyby to on okazał się synem Dary, którego miałam ochraniać, to
nie powinno być istotne. Ale było. Lubiłam was obu. Wiedziałam tylko, że obaj
pochodzicie z krwi Amberu. Nie chciałam, żeby spotkała was krzywda. Najtrud-
niej było, kiedy wyjechałeś. Myślałam, że Luke zwabił cię w góry Nowego Mek-
syku, żeby cię zabić. Podejrzewałam już wtedy, że chodzi o ciebie, ale nie miałam
pewności. Kochałam Luke a. Opanowałam ciało Dana Martineza i nosiłam pi-
stolet. Podążałam za tobą wszędzie, gdzie tylko mogłam, chociaż wiedziałam, że
gdyby spróbował cię skrzywdzić, czar zmusi mnie, bym strzelała do człowieka,
którego kocham.
 Ale to ty strzeliłaś pierwsza. My tylko rozmawialiśmy przy drodze. On
strzelał w samoobronie.
 Wiem. Ale wszystko wskazywało na to, że jesteś w niebezpieczeństwie.
Zabrał cię w miejsce idealne do egzekucji, w idealnym czasie. . .
 Nie  przerwałem.  Twój strzał chybił, a ty wystawiłaś się na to, co
nastąpiło potem.
 Nie rozumiem, o co ci chodzi.
 Obawiałaś się, że będziesz musiała strzelić do Luke a. Rozwiązałaś ten
problem, doprowadzając do sytuacji, gdy on cię zastrzelił.
 Nie mogłam tego zrobić. Rzucono na mnie czar.
 Może nieświadomie. Zatem działało tu coś silniejszego od czaru.
 Naprawdę w to wierzysz?
 Tak. I teraz możesz już to przyznać. Zostałaś uwolniona od zaklęcia. Matka
mi o tym mówiła. Ty mi mówiłaś. . . tak myślę.
Kiwnęła głową.
 Nie wiem dokładnie, kiedy czar został zdjęty. . . ani jak. Ale zniknął. Mimo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl