[ Pobierz całość w formacie PDF ]

technik.
W koncu naklonilem go, by uznal miniatury, ktore wtedy juz bynajmniej nie byly miniaturowe,
ale w nocy sniezyca odciela mi droge do domu - Iantine zaczerwienil sie. Z opowiesci
wyraznie wynikalo, jaki z niego glupiec.
-A potem? Jak sie mialy sprawy kontraktu?
-Troche zmadrzalem. A raczej tak mi sie wydawalo - skrzywil sie i strescil punkty umowy,
jakie udalo mu sie wywalczyc.
-Trzymal cie w Bitrze na pietrze dla sluzby? - Zulaya byla wstrzasnieta. - Dyplomowanego
Artyste? Oczywiscie, ze to powod do protestu! Wiekszosc Warowni, Cechow i Weyrow ma
zwyczaj swiadczyc pewne uprzejmosci wedrownym czeladnikom rzemiosl, a juz na pewno
Artystom!
-Tak wiec, gdy Lord Chalkin w koncu zaakceptowal swoj portret, ruszylem w droge
najpredzej, jak moglem!
K'vin poklepal go po ramieniu, rozbawiony zapalem, z jakim malarz wyglosil ostatnie zdanie.
-Nie za bardzo to poprawilo moja sytuacje - dodal predko Iantine - az do czasu, gdy P'tero
mnie uratowal. - Chrype mial coraz wieksza, wiec znow musial odchrzaknac. - Chcialbym
wam za to goraco podziekowac. Mam nadzieje, ze nie przeszkodzilem mu w pelnieniu
waznych obowiazkow.
-Alez skad - uspokoil go K'vin. - Widzisz, nie jestem pewien, po co on latal wtedy nad Bitra,
ale dobrze sie zlozylo.
-Jak tam rece? - spytala Zulaya, patrzac, jak zaciera swedzace palce.
-Nie powinienem podrazniac skory, prawda?
-Leopol, przynies Iantine'owi mrocznika, dobrze? - powiedziala Wladczyni przez ramie.
Mlody czeladnik nie zauwazyl dyskretnej obecnosci chlopca, ale cieszyl sie, ze nie musi sam
isc po sloik do odleglej komnatki.
-To pozostalosc po przemarznieciu i tyle - powiedzial, spogladajac na palce. Zauwazyl to
samo, co Tisha: farbe za paznokciami. Podkurczyl palce, zawstydzony, ze siedzi za stolem
w Weyrze z brudnymi rekoma. Po plecach przeszedl mu zimny dreszcz.
-Zastanawialam sie, Iantine - zaczela Zulaya - czy nie mialbys ochoty znowu namalowac
portretu, albo dwoch. Weyr placi ustalona cene i nie odlicza zadnych dodatkowych oplat.
-Z radoscia namaluje twoj portret, Wladczyni, bo chyba siebie masz na mysli, prawda?
W slad za pierwszym dreszczem wstrzasnal nim drugi. Staral sie go w miare moznosci
ukryc.
-Tak, ale pod warunkiem ze przyjmiesz godziwa zaplate, mlody czlowieku - odparla surowo.
-Ale...
-Zadne ale - wtracil K'vin. - Poniewaz zbliza sie Przejscie, ani Zulaya, ani ja nie mielismy
czasu by zajmowac sie portretami. Ale skoro juz tu jestes... i masz ochote do pracy?
-Naturalnie, ze tak, ale nie znacie moich prac, a w dodatku dopiero niedawno przyznano
mi...
Zulaya ujela jego dlonie w swoje, gdyz gestykulowal szeroko, z jednej strony pelen
entuzjazmu, a z drugiej - pragnac ukryc kolejny dreszcz.
-Czeladniku Iantine, jesli udalo ci sie wykonac cztery miniatury i dwa portrety dla Chalkina, a
nadto odswiezyc freski w jego Warowni, twoje kwalifikacje sa bardziej niz wystarczajace.
Nie wiedziales, ze Macartor przez piec miesiecy nie mogl skonczyc obrazu,
przedstawiajacego dzien slubu Chalkina?
-W dodatku musial pozyczyc marki od mechanika, zeby splacic reszte swego "dlugu" -
dodal K'vin. - Pozwol przedstawic sobie Waine'a. Tylko nie zaczynaj pracy, poki calkowicie
nie dojdziesz do siebie po tym przemarznieciu.
-Juz doszedlem do siebie, naprawde - odpowiedzial Iantine i wstal, podobnie jak Przywodcy
Weyru. Zmusil sie, by opanowac kolejny atak dreszczy.
Gdy przedstawili go niewysokiemu Waine'owi, odeszli by porozmawiac z ludzmi
odpoczywajacymi przy innych stolach. Pod sciana ktos zaspiewal przy wtorze gitary, wiec
wkrotce wesole dzwieki zaczely gorowac nad gwarem swobodnych rozmow. Iantine
dopiero teraz zdal sobie sprawe, ze w Bitrze czegos takiego w ogole nie znano: muzyki,
rozmow, wspolnego odpoczynku po pracowitym dniu.
-Slyszalem, ze nadziales sie na Chalkina? - Waine z usmiechem pochylil glowe, a potem
wyjal zza plecow plik starannie przewiazanych duzych kart papieru i garsc olowkow. -
Mowili mi, ze wszystko zuzyles w Bitrze.
-Och, dziekuje. - Iantine z zadowoleniem pogladzil doskonaly papier; zauwazyl tez, ze
olowki byly roznej miekkosci. - Ile to bedzie kosztowac?
Waine rozesmial sie, ukazujac przerwy miedzy zebami.
-Za dlugo byles w Bitrze. Mam tez barwniki, ale nie za duzo. Same podstawowe.
-A zatem pozwol, bym zrobil dla ciebie cala palete - odparl z wdziecznoscia Iantine,
zaciskajac zeby, bo zaczely podzwaniac w kolejnym paroksyzmie.
-Doskonala wymiana - ucieszyl sie Waine. Wyciagnal reke do lantina i malo nie pogruchotal
mu palcow z radosci. Wyczul tez atak dreszczy, tak silny, ze Iantine nie zdolal go
opanowac.
-Sluchaj, jestes przeziebiony.
-Ciagle sie trzese, choc siedze pod samym paleniskiem - odpowiedzial Iantine, przestal
napinac miesnie i pozwolil, by dreszcz wstrzasal nim z cala sila.
-TISHA!
Iantine poczul sie zaklopotany tym, ze Waine tak glosno wzywa pomocy, ale nie opieral sie,
gdy otulono go z powrotem w koce i odprowadzono do lozka, wezwano lekarza, a Tisha
polecila przyniesc wiecej futer, butelek z wrzaca woda i aromatycznych olejkow, ktore
rozpuszcza sie w goracej wodzie, by ich zapach ulatwial oddychanie. Bez oporu przyjal
przepisane lekarstwa, bo zaczela go poteznie bolec glowa. Podobnie jak kosci.
Zanim zapadl w niespokojny sen, uslyszal jak Maranis, lekarz z Weyru, powiedzial do Tishy:
-Miejmy nadzieje, ze sami w Bitrze tez to zlapia, za kare, ze go zarazili.
Pozniej Leopol opowiadal Iantine'owi, ze Tisha czuwala przy jego lozku przez trzy noce, gdy
trawila go gorska goraczka, ktora zarazil sie w Warowni. Chorobe pogorszyly jeszcze trzy
dni, spedzone w gorach na mrozie. Maranis byl zdania, ze to stary drwal jest nosicielem
choroby; sam sie na nia uodpornil, lecz zarazal innych.
Kiedy goraczka opadla, malarz zobaczyl przy lozku swoja matke. Oczy miala czerwone od
lez, a widzac, ze syn oprzytomnial, ponownie wybuchnela placzem. Dowiedzial sie od
Leopola, ze to Tisha po nia poslala, gdy goraczka nie chciala minac.
Ku jego zdumieniu, nie przyjela pieniedzy na oplaty za prawa do ziemi z taka radoscia, z
jaka je oddawal.
-Twoje zycie nie jest tego warte - powiedziala mu na koniec, gdy zaczal sie martwic, ze
powodem jej niezadowolenia jest brak jednej osmej marki, ktora zaplacil drwalowi. - Przez
te osemke o malo cie nie zabil.
-Twoj syn to dobry chlopak - wtracila sie zirytowana Tisha - i ciezko pracowal, zeby zarobic
te pieniadze u Chalkina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl