[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kamerdyner ma na imię Milo. Powiedz mu, że pojechałem do Althorpe i że zapłatę
dla ciebie znajdzie w dolnej szufladzie mojego biurka.
- Dobrze, milordzie.
- Jeśli dotrzesz do Grafton House bez tego człowieka, znajdę cię, Gibben.
Mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha i schował banknot do buta.
- Odstawię go na miejsce, milordzie. Najwyżej trochę poobijanego.
- Byle żywego. Dorożkarz uchylił kapelusza i popędził konie.
Sfatygowany pojazd ruszył ulicą z niepokojącą szybkością. Sinowi niemal zrobiło się
żal Marvina. Sam skierował się na południowy zachód. Nie zamierzał czekać na kolegów ani
odpoczywać w drodze do Althorpe, póki nie wezmie Victorii w ramiona. I już jej nie puści.
- Nie podoba mi się, że jedziesz sama. Do Londynu jest wiele godzin drogi, a
wszędzie czyhają rabusie.
Victoria pocałowała przyjaciółkę w policzek.
- Nie boję się samotnych podróży. Zresztą nie ma nikogo, kto mógłby mi towarzyszyć.
- Mogę wysłać z tobą ogrodnika Johna. Albo jednego ze stajennych lorda Haverly,
który mieszka niedaleko stąd.
- Poradzę sobie, Emmo. Za kilka dni przyślę powóz po Jenny.
- A co zrobisz, kiedy już dotrzesz do Londynu? Myślę, że lord Althorpe nie potrzebuje
twojej pomocy.
- Może jest świetnym szpiegiem, ale nie ma pojęcia, co to znaczy być mężem -
stwierdziła Victoria, dosiadając klaczy. - Zamierzam go wyedukować. I nie zostawię go, żeby
sam stawił czoło Kingsfeldowi.
Tej nocy prawie nie spała, martwiąc się, że mąż będzie na nią zły i nie uwierzy w winę
Astina Hovartha. Jeśli earl go zrani albo zabije, ona też umrze. Wiedziała, że żaden inny
mężczyzna nie da jej takiego szczęścia. Zmusi Sinclaira, żeby ją pokochał. Na pewno jej się
uda.
- No, dobrze - powiedziała Emma z zatroskaną miną. - Wiem, że nie zdołam cię
zatrzymać, ale, proszę, bądz ostrożna, Vixen. Kieruj się rozsądkiem, a nie sercem i nie zrób
jakiegoś głupstwa.
Victoria się uśmiechnęła.
- Po to właśnie są serca. Zcisnęła boki gniadej klaczy i ruszyła ku bramie dawnego
klasztoru. Dziewczynki przyciskały nosy do szyb w oknach na piętrze, a ona przez chwilę
zastanawiała się, która z nich jest następną Vixen. I czy jej córka kiedyś będzie uczyć się w
tej szkole. Dwie mile od Akademii Panny Grenville przystanęła na szczycie wzniesienia.
Kręta droga była pusta jak okiem sięgnąć. Victoria obliczyła, że jeśli utrzyma dobre tempo, a
pogoda się nie zmieni, dotrze do Londynu przed nocą.
- Nie traćmy czasu, Pimper... Na odległym wzgórzu raptem ujrzała czterech jezdzców.
Puls jej przyspieszył. Idiotka, zbeształa się w duchu. Otaczały ją ziemie lorda Haverly, więc
mogli to być jego ludzie, goście albo zwykli podróżni. Znajdowali się za daleko, żeby mogła
dostrzec szczegóły, ale człowiek jadący na czele wyglądał dziwnie znajomo.
Raptem stanął jej przed oczami jeden z rysunków Thomasa: lord Kingsfeld na koniu.
Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, serce zaczęło łomotać. Coś się stało Sinclairowi!
- O, nie - wyszeptała.
Krew odpłynęła jej z twarzy, w głowie się zakręciło.
Jezdzcy nie zatrzymali się na rozstaju dróg, tylko popędzili dalej na północ gościńcem
zrytym koleinami. Kierowali się ku Althorpe. Victoria czym prędzej zawróciła wierzchowca i
ruszyła w stronę rodowej posiadłości Sina inną drogą Augusta i Christopher nie wiedzieli,
kim naprawdę jest Kingsfeld. Nie mogła pozwolić, żeby spotkała ich jakaś krzywda. Sin nie
zniósłby kolejnej straty.
Miała trzy albo cztery mile przewagi nad hrabią i jego siepaczami. Przy odrobinie
szczęścia dotrze do Althorpe przed nimi. Popędziła klacz. Musi zdążyć. Nie zawiedzie
Sinclaira.
18
Tylko dzięki rysunkom Thomasa Victoria poznała, że jest w Althorpe. Jezioro,
pagórki, brzozowe i sosnowe zagajniki wydawały się tak znajome, jakby już kiedyś tu była.
Sam dom, biały i imponujący, okazał się jeszcze większy niż jej rodowa siedziba
Stiveton. Nie miała jednak czasu go podziwiać, bo galopem wpadła na żwirowy podjazd.
- Halo! - zawołała. Dopiero po dłuższej chwili frontowe drzwi się otworzyły i w progu
stanął Roman.
- Lady Vixen! Na litość...
- Kingsfeld tu jedzie - wysapała.
- Do diabła! - Lokaj zbiegł po schodach i pomógł jej zsiąść z konia. - Sam?
- Nie. Ma ze sobą trzech ludzi. Gdzie Augusta i Kit?
- Jedzą obiad. Widzieli panią, milady?
- Chyba nie, ale nie jestem pewna. Na gościńcu są długie, płaskie odcinki.
- Rozumiem. Wejdzmy do środka. Musiała się wesprzeć na jego ramieniu, bo nogi
odmawiały jej posłuszeństwa.
- Ile tu jest służby?
- Sześć osób, łącznie z kucharką i pokojówką. To za mało, żeby stawić czoło czterem
uzbrojonym mężczyznom.
- Myślisz, że są uzbrojeni?
- Na pewno.
Victoria weszła do jadalni. Na twarzy Kita odmalowało się jeszcze większe zdumienie
niż wcześniej na twarzy Romana.
- Vixen! Sądziłem...
- Posłuchaj mnie, proszę. Lord Kinsgfeld jedzie tutaj z trzema ludzmi.
- Astin? Po co...
- Mój Boże! - szepnęła Augusta, blednąc jak papier.
- Sinclair i ja sądzimy, że to on zabił Thomasa - oznajmiła Victoria, żałując, że nie ma
czasu, by delikatniej przekazać im tę wieść.
- Co? Nie! Nie wierzę!
- Christopherze, przyjmijmy na razie, że to prawda - powiedziała baronowa. - Co
robimy?
- Czy w okolicy znajdziemy jakąś pomoc? Kit potrząsnął głową.
- Nie o tej porze roku. Przez lato wszystkie wiejskie rezydencje są zamknięte na
głucho.
- Idę przygotować powóz i natychmiast wyjeżdżamy - zadecydował Roman.
- Nie - sprzeciwiła się Victoria, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Dogonią nas nawet na
zmęczonych koniach. W otwartym terenie nie mamy szans.
- Naprawdę myślisz, że Astin zrobi nam krzywdę? - spytał Christopher, jednocześnie
rozgniewany i oszołomiony.
Wcale mu się nie dziwiła. Jeszcze pięć minut temu Hovarth był jego drogim
przyjacielem.
- Po co innego by tu przyjeżdżał? A ty jak sądzisz, Augusto?
Lady Drewsbury wolno potrząsnęła głową.
- Ja też nie widzę innego powodu. - Wstała od stołu. - To bardzo duży dom.
Proponuję, żebyśmy się ukryli.
- Ukryli? Przed człowiekiem, który zamordował mojego brata? Nigdy!
- Lady Drewsbury ma rację - wtrącił Roman. - Jeśli się rozdzielą, żeby was znalezć,
moje szanse będą większe.
- A kim pan jest, u licha? - zapytał Kit.
- Byłym szpiegiem ministerstwa wojny. Podobnie jak Sinclair.
- Szpiegiem... Dobry Boże, chyba tracę rozum.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]