[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lśniące.
Codzienna gimnastyka sprawiła, że skóra nabrała ładnego
zabarwienia, a ruchy - sprężystości i pewności siebie. Tak, pomyślała
Cassie, rozkwitam. Wprawdzie z pewnym opóznieniem, ale
rozkwitam. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, aby taka
przemiana była możliwa. A wszystko to zawdzięczała Mirandzie.
Ilekroć czuła się zle albo traciła wiarę w siebie, Miranda była
przy niej, by dodać jej otuchy. Kiedy któregoś dnia madame nazwała
ją fajtłapą i niezdarą, Miranda - wyczuwając nastrój swej synowej -
potrafiła ją pocieszyć i przywrócić do pionu.
A na przykład dzisiaj, podczas porannej sesji, kiedy Cassie
przeszła na koniec holu i zawróciła, madame zawołała:
- Doskonale! Teraz swoją postawą mówisz światu: Patrzcie,
jestem kobietą, która się ceni, kobietą wyjątkową, o wielkiej sile i
uroku osobistym. I wierz mi, moja droga, świat będzie na ciebie
patrzył, będzie cię cenił i podziwiał. Będzie reagował na sygnały,
które będziesz mu wysyłać. Jesteś postrzegana tak, jak sama się
widzisz. Jeżeli swoją postawą mówisz: nie warto zwracać na mnie
uwagi, nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Jeżeli mówisz: jestem
najlepsza, wszyscy umocnią cię w tej ocenie.
Głos Mirandy wyrwał ją z zadumy.
- Cassie?
- Już idę!
Tego popołudnia zaplanowały, że pochodzą po sklepach.
Miranda zarządziła, że na razie Cassie ma nic nie kupować. Najpierw
na spokojnie powinna obejrzeć różne wzory, fasony, kolory.
- Kobieta bez kompleksów, pewna swojej wartości,
instynktownie wyczuwa, w czym będzie jej dobrze, i nosi to, nie
przejmując się nakazami mody.
Cassie cieszyła się na myśl o czekającym ją rajdzie po sklepach.
Dzięki wizytom w salonie kosmetycznym oraz ćwiczeniom z madame
Bonare przestała się bać ludzkich spojrzeń, tego, że wszyscy ją ciągle
krytycznie oceniają. Przeczesawszy włosy, zerknęła po raz ostatni do
lustra.
- Zwietnie - pochwaliła ją Miranda, wchodząc do pokoju. - Jesteś
niezwykle pojętną uczennicą, kochanie. Wyglądasz prześlicznie.
Uwielbiała komplementy z ust Mirandy; zawsze podnosiły ją na
duchu. Od Joela nie miała żadnych wiadomości. Odkąd wyjechała z
Anglii, ani razu się nie odezwał.
Może zapomniał o jej istnieniu? Miranda uważała, że prędzej
czy pózniej się po nią zjawi. Cassie jakoś w to wątpiła.
Minęło siedem dni, dziesięć, czternaście. Widząc swoje odbicie
w lustrze lub w szybie wystawowej, Cassie już się nie dziwiła, kim
jest ta szczupła dziewczyna o delikatnej, brzoskwiniowej cerze i burzy
lśniących gęstych włosów, która tak życzliwie się do niej uśmiechała.
Z dyskretną pomocą Mirandy powiększyła zawartość swojej
szafy; kupiła kilka rzeczy z mięciutkiego jedwabiu w głębokich
odcieniach błękitu i żółci oraz parę rzeczy z bawełny w pastelowych
tonacjach. Zupełnie zrezygnowała z beżu.
Z każdym dniem coraz bardziej rosła jej pewność siebie.
Przekonała się też, że im lepiej się czuła i im mniej miała zastrzeżeń
do swojego wyglądu, tym bardziej stawała się otwarta na innych.
Uśmiechała się do ludzi, nie unikała ich wzroku.
Mniej więcej po trzech tygodniach Miranda po raz pierwszy
wspomniała o Joelu.
- Odzywał się? - spytała podczas śniadania. Cassie pokręciła
przecząco głową. Pogodziła się z jego milczeniem. Wraz z nową
pewnością siebie przyszło nowe spojrzenie na rzeczywistość i
otrzezwienie. Zrozumiała, że pomimo zmian, jakie się w niej
dokonały, Joel nie padnie jej do stóp. Zresztą, czy naprawdę by tego
chciała? Owszem, kocha go, ale chciałaby, żeby on pokochał ją za jej
przymioty, a nie za wygląd.
- Nie przejmuj się. Na pewno zadzwoni - zapewniła ją teściowa,
po czym mrużąc oczy, spytała: - Wciąż tego chcesz?
- Nadal go kocham - przyznała Cassie. - Ale...
- Wiem. - Miranda dotknęła jej dłoni. - Skarbie, twoja obecność
tutaj sprawia mi ogromną przyjemność. Mam nadzieję, że cokolwiek
wydarzy się między tobą a Joelem, zawsze będziesz mnie uważała za
swoją przyjaciółkę...
- Za przyjaciółkę, za przyszywaną matkę chrzestną i za
wspaniałą czarodziejkę - rzekła Cassie.
Bo Miranda faktycznie tym wszystkim była. I Cassie wiedziała,
że bez względu na to, jak się potoczą jej dalsze losy, nigdy nie
zapomni tej cudownej kobiety o szczodrym sercu ani Nica, który od
początku serdecznie kibicował całemu przedsięwzięciu i który od
pewnego czasu traktował Cassie jak ukochaną siostrzenicę.
- Rozkwitłaś, kwiatuszku. Nawet ja nie spodziewałam się takich
efektów - przyznała Miranda. - I żeby uczcić zarówno twoją
transformację, jak i urodziny Nica, chcę urządzić wielkie przyjęcie.
Cassie, której dawniej cierpła skóra na samą myśl o
jakichkolwiek przyjęciach, z entuzjazmem rzuciła się w wir
przygotowań. Przyjąwszy na siebie rolę sekretarki i pomocnicy
Mirandy, podziwiała jej fachowość, pracowitość oraz doskonałą
organizację.
- Obie potrzebujemy nowych sukien - stwierdziła starsza
kobieta, kiedy skończyły sprawdzać listę gości. - Jakichś naprawdę
szałowych kreacji. Aha, Bernardo wróci w porę na przyjęcie. Wczoraj
dzwoniłam do niego do Brukseli.
- Dobrze się między wami układa? - zapytała Cassie, ciekawa,
czy syn Nica równie silnie jak Joel sprzeciwiał się małżeństwu
swojego ojca z Mirandą.
- Znakomicie. Muszę cię ostrzec, Cassie; Bernardo to niezwykle
czarujący młody człowiek, podatny na kobiece wdzięki. Uwielbia
flirtować, ale...
- Ale nie należy go zbyt poważnie traktować?
- Zgadłaś. Polubisz go. I jeżeli będziesz chciała poćwiczyć
sztukę flirtowania, on idealnie się do tego nadaje. - Na widok
zdumionej miny Cassie Miranda wybuchnęła śmiechem. - Ależ moja
droga, każda kobieta powinna umieć flirtować. Bernarda na pewno nie
skrzywdzisz, a może chłopak się czegoś nauczy.
Spędziły popołudnie na zakupach w poszukiwaniu
odpowiednich strojów, odwiedzając wszystkie ulubione butiki
Mirandy. Ciemnowłosa, niebieskooka Miranda prezentowała się
oszałamiająco w jedwabiach, toteż Cassie nie zdziwiła się, gdy jej
wybór padł na piękną jedwabną suknię w różnych odcieniach błękitu.
Wyglądała w niej elegancko, a zarazem kobieco.
- Teraz musimy znalezć coś dla ciebie - rzekła, wyłaniając się z
przymierzalni. - Coś wyjątkowego.
- Bez przesady, przyjęcie jest na cześć Nica, nie mnie -
zaprotestowała Cassie, ale Miranda jej nie słuchała.
- Chodz. Znam pewne miejsce...
Zabrała Cassie nie do sklepu, lecz do małej pracowni
krawieckiej w starej części miasta, gdzie powitała je serdecznie niska
brunetka. Kobieta wyrzuciła z siebie potok słów, z których Cassie nic
nie zrozumiała.
- Signora Tonli szyje suknie ślubne dla naszych najpiękniejszych
dziewczyn - wyjaśniła Miranda. - Podejdz bliżej, Cassie; niech ci się
przyjrzy.
- Ale ja nie biorę ślubu - zaoponowała Cassie, czując na sobie
przenikliwy wzrok krawcowej.
- We Włoszech, cara, dziewczyna jest panną młodą przez cały
pierwszy rok trwania małżeństwa. Ty, moje biedactwo, nie miałaś
okazji wystąpić na własnym ślubie w...
- W bieli? Och, nie! - wtrąciła Cassie. - Wolałabym nie... -
Urwała, nie chcąc urazić teściowej.
Miranda roześmiała się.
- Aż tak daleko nie zamierzałam się posunąć...
- rzekła, po czym powiedziała coś do signory Tonli, która
chwyciła ołówek, notes i zerkając na Cassie, zaczęła coś pośpiesznie
szkicować.
- Obie z signorą Tonli uważamy, że doskonale będzie ci w jasnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]