[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wy z rodzicami.
- Czyli przykra rozmowa miała jednak jakiś aspekt pozytywny? - spytała ze śmie-
chem.
- Muszę przyznać, że chyba tak. Uświadomiłem sobie bowiem, co tak naprawdę do
ciebie czuję i że nie zniósłbym rozstania z tobą - odrzekł.
- W takim razie mogę im wszystko wybaczyć - powiedziała.
Oboje się na to roześmiali.
- Nie mogę się już doczekać, kiedy im oznajmię, że mnie kochasz.
- Nie, ja sam chcę im to powiedzieć - poprosił.
- Dobrze. - Pocałowała go w usta. - Ale najpierw powtórz to mnie...
Zrobił to, mnóstwo razy, dopóki najmniejszy cień w jej sercu nie został rozświetlo-
ny promieniem ich wielkiej miłości.
Zephyr stał przed wejściem do kościoła z Neo u boku. Odkąd się poznali w ateń-
skim sierocińcu, przyjaciel towarzyszył mu zawsze w najważniejszych chwilach życia.
- Jesteś zdenerwowany? - spytał Neo.
- Bynajmniej. Moja miłość nadejdzie za moment, akurat w porę.
- Czy dobrze słyszałem? Powiedziałeś: moja miłość? - W głosie przyjaciela
brzmiało zdumienie.
- Tak.
Dyskretny śmiech ucichł, gdy organy oznajmiły przybycie panny młodej. Wszyscy
goście poderwali się z ławek. Zephyr nie mógł oderwać oczu od Piper nawet na moment.
Jej jasne włosy upięte wysoko opadały kaskadą misternych loków. Nie mógł się
już doczekać, kiedy zburzy tę skomplikowaną fryzurę. Tym razem nie miała welonu, tyl-
ko diadem, a na twarzy promienny uśmiech przeznaczony wyłącznie dla niego. Taftowa
suknia bez rękawów szeleściła cicho, gdy sute fałdy ocierały się o siebie.
Piper kroczyła do ołtarza sama.
R
L
T
Zephyr nie wiedział, że tak będzie, ale natychmiast zrozumiał, że tak było najle-
piej. Oddawała mu siebie, swoje serce, ciało i duszę.
Suknia mieniła się od naszytych brylancików, jej powłóczysty tren układał się
pięknie na kamiennej posadzce.
- Wygląda jak księżniczka - zauważył Neo.
Zephyr podzielał jego opinię.
- Jest królową mego serca - wyznał.
- Ty zaś jesteś jej królem - powiedział Neo.
- Supermanem. Piper uważa mnie za superbohatera.
Neo zaśmiał się, ale Zephyr już tego nie słyszał, gdyż Piper stanęła tuż przed nim.
Wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją i oboje spojrzeli na kapłana, który miał im udzie-
lić błogosławieństwa.
Byli pewni, że dopiero teraz ich życie będzie spełnione.
R
L
T
EPILOG
Piper siedziała na leżance na obszernym balkonie od strony sypialni, trzymając w
ramionach tygodniowego synka. Niemowlę spało smacznie w zgięciu jej łokcia, nie ma-
jąc pojęcia, że ojciec i wuj, planując jego przyszłą edukację, toczą ze sobą zażarty spór
na temat wyższości amerykańskich uniwersytetów nad greckimi.
- Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby mały Erastos zechciał być artystą i studiować
na Sorbonie? - spytała ze śmiechem Cass.
- Byliby pewnie zdziwieni, lecz bynajmniej nie rozczarowani. Zephyr będzie dum-
ny z syna, obojętnie, jaką drogę życiową wybierze - odrzekła Piper.
- A Neo? Czy uważasz, że także byłby dumny, gdyby jego potomek chciał się zająć
czymś podobnym do gry na instrumencie? - spytała znacząco Cass.
- Och, jesteś w ciąży? - zawołała uradowana przyjaciółka.
Cass i Neo jak dotąd bezskutecznie starali się o dziecko od dnia zawarcia związku
małżeńskiego. Rozmawiali już nawet o wizycie u lekarza w celu zbadania płodności.
- Tak - odrzekła rozpromieniona Cass.
Zephyr przerwał spór i walnął przyjaciela w ramię.
- Ty draniu, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - wykrzyknął.
- Przy odrobinie szczęścia będziemy mieli córeczkę, która zakocha się w twoim
synu równie mocno, jak te dwie piękne kobiety w nas - odpowiedział Neo.
Zephyr spojrzał na Piper z bezbrzeżną miłością w oczach.
- Nie wyobrażam sobie lepszej przyszłości dla mojego syna.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl