[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmawia. Nikt nawet nie wspomina tej nazwy.
- Naprawdę? Co w tym takiego przerażającego?
- Obecnie już chyba nic. Chociaż gdyby któremuś naprawdę udało się przeżyć - cóż,
mogłoby być inaczej.
- Słyszała pani jakieś plotki na ten temat? Może widziała pani kogoś wyróżniającego
się z tłumu? Ten facet jest podobno wielki prawie na dwa metry, co więcej, Dogmeat Jones
znalazł artystę, który go widział, podobno miał poparzoną całą twarz.
Tara uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Kogoś takiego chybabym zapamiętała, prawda?
Larry sięgnął do kieszeni i wyjął rysunek Beli Ja ala, który dostał od Dogmeata.
- Czy już to kiedyś pani widziała?
Tara Gordon przyjrzała się uważnie i skinęła głową.
- Tak. To ilustracja z Pandemonium Vadleka Nascu. Właściwie...
Odstawiła wódkę, wyszła do sklepu i zatrzymała się przy półce z książkami. Larry stał
w otwartych drzwiach i patrzył, jak wertuje oprawiony w skórę wolumin. W końcu odwróciła
się.
- Ten rysunek został wyrwany z mojej książki! - zawołała. - Niech pan spojrzy -
brzegi pasują idealnie! To wkurzające! Ta księga jest warta ponad sześćset dolarów.
Larry obejrzał brzeg kartki i miejsce, z którego została wyrwana.
- Hm... - mruknął i oddał książkę.
- To wszystko, co ma pan do powiedzenia? Została zniszczona dwustuletnia księga, a
pan sobie chrząka.
- Przypomina sobie pani kogoś, kto brał tę książkę do czytania?
Tara ze złością rzuciła ją na biurko.
- Nie. A szkoda, bo bym go oskalpowała.
- Jeśli chodzi o faceta, którego mam na myśli, to nie dałaby pani rady.
- Nikogo sobie nie przypominam. Każdy klient może sobie przeglądać książki, ale
wyrywania kartek nie popieram.
- Cóż... proszę pomyśleć o kilku ostatnich dniach. Czasami aż zadziwiające, ile z
odrobiną wysiłku możemy sobie przypomnieć.
Tara wzięła rysunek Beli Ja ala w dwa palce, jakby to było coś nieprzyjemnego.
- Beli Ja al - powtórzyła. - Kto by chciał kraść rysunek Beli Ja ala? To gorsze niż
zdjęcie Hitlera.
- Prawdopodobnie według tego rysunku zlecił zrobienie maski - powiedział Larry.
- To brzmi złowieszczo.
- Bo jest złowieszcze. Facet zakładał tę maskę do większości, albo i wszystkich,
swoich rytualnych morderstw.
- Cóż... - powiedziała Tara. - Chciałabym pomóc, poruczniku, ale chyba nie potrafię.
Nie widziałam nikogo podobnego do postaci z rysunku, ale jeśli któryś z Czarnego Bractwa
ocalił swoją wstrętną głowę, powinnam się dowiedzieć. Będę trzymać uszy i oczy szeroko
otwarte, chociaż z tego, co słyszałam, Czarne Bractwo zawsze działało w tajemnicy, a tych,
którzy ich zdradzili, cholernie dotkliwie karali.
- Coś mi się obiło... - rzekł Larry. - Ja chyba też powinienem mieć się na baczności.
Pozdrowić od pani Wilberta?
- Jak pan chce, może mu pan pomachać ręką. Chyba nie jest pańskim doradcą ani
nikim takim?
- Są powody, dla których nie powinien?
- Niezupełnie. Ale są wrażliwsi od niego.
- Na przykład kto?
- Na przykład ja.
- Dobrze, skorzystam z tej informacji, gdy będę kogoś takiego potrzebował. Teraz
trzeba mi jakiegoś solidnego, przyziemnego śladu.
Dokończył wódkę, skrzywił się i wstał.
- Miło mi było - powiedziała Tara Gordon. - Gdyby pan nie był gliną, nie miał żony,
był o pięć lat młodszy, miał inny kolor oczu, nie był Włochem i nie miał zwyczaju zginania
szyi, gdy zadaje pan pytania, mogłabym pana polubić.
Po raz kolejny otworzyła drzwi gabinetu. Larry położył jej dłoń na ramieniu, żeby
przepuścić ją przodem. Wtem krzyknęła:
- Ach! - i odskoczyła od niego. Nad czarną sukienką unosił się szary dymek, a goła
skóra na ramieniu czerwieniła się jak po oparzeniu.
Ze strachem spojrzała na Larry ego.
- Jezu, moja sukienka! Spalił mi pan sukienkę!
Larry bezradnie podniósł dłoń.
- Nawet nie wiem co...
Tara natychmiast chwyciła go za nadgarstek, wyprostowała palce i spojrzała na dłoń.
Końcem palca lekko dotykała skóry. Za każdym razem rozlegało się delikatne trzaśniecie i
pojawiał się mały obłoczek dymu.
- Pańska dłoń... - powiedziała. - Zdawało mi się, że coś takiego przeczuwam.
Larry prawie brutalnie wyrwał rękę i zacisnął palce.
- Wilbert mówił, że to się nazywa naznaczona dłoń. Ma coś wspólnego z Czarnym
Bractwem i Beli Ja alem. Nie wiem, skąd to mam, ale Wilbert odprawi nad tym egzorcyzmy.
Ja staram się o tym nie myśleć.
- I twarz też się pojawia?
Larry skinął głową.
- A słyszał pan o ludziach, którzy widzieli twarze w różnych dziwnych miejscach?
Jeszcze raz skinął.
Tara Gordon spojrzała mu prosto w oczy.
- Wierzy pan, prawda?
- Czy wierzę? Nic na to nie poradzę. Zbyt dużo widziałem, żeby nie wierzyć.
Widziałem, jak moja matka kurczy się do rozmiarów dziecka. Widziałem płaszcz stojący o
własnych siłach, utopioną dziewczynkę, która potrafiła mówić, i papugę z moją głową.
Tara odgarnęła mu włosy z czoła gestem niesłychanie intymnym jak na kogoś, kogo
widzi się po raz pierwszy. Miało to znaczyć, że przyjęła go i zgodziła się nim opiekować.
- Rzadko się zdarza taki człowiek jak pan. Niektórzy nie chcą uwierzyć w to, co
widzieli na własne oczy.
Odwróciła się do biurka i podniosła oprawioną w skórę książkę.
- Powinien pan przeczytać rozdział o Beli Ja alu. Został wyrzucony z nieba jako
pierwszy, bo za dużo kłamał. Nawet gdy Bóg dał mu szansę na przyznanie się do grzechów,
zełgał.
- Wilbert uważa - powiedział Larry - że Beli Ja al może być tu, w San Francisco. Nie
wie skąd ani dlaczego, ale wydaje się bardzo prawdopodobne, że powróciło Czarne Bractwo i
próbuje go wskrzesić.
Tara jeszcze raz dotknęła ostrożnie dłoni Larry ego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]